mount everest widok z samolotu

Makabryczny widok na Mount Everest. Zamarznięte zwłoki w kolejce na szczyt Foto: AFP. Kanadyjczyk Elia Saikaly opublikował na Instagramie mrożącą krew w żyłach relację z wyprawy na Mount Zobaczyć Everest Widok warty swojej ceny! Zobaczysz Everest zaledwie 30 kilometrów od Twojego miejsca przy oknie (pamiętaj, że Everest liczy 8848 metrów wysokości! czyli będziesz nadzwyczajnie blisko! 30 km to zaledwie 3 wysokości Everestu) i zaledwie w kilka minut lotu z Katmandu. Of course, Everest is the world’s highest mountain at 8,849 meters tall. On the ground, it’s probably easy to spot out along the horizon. But from above it’s a lot more difficult to make out. Everest BC trekking. Proponowany trekking do bazy pod Everestem należy do kultowych w Himalajach Nepalu. Zobaczyć najwyższą górę Ziemi Everest (8848 m npm) , i w jego otoczeniu ośmiotysięcznik Lhotse (8516 m npm) to marzenie trekerów. Trekking do bazy pod Everesten to nie tylko dotknięcie gór najwyższych gór Ziemi, ale to też 2) Mount Everest rośnie. Ze wspomnianym w poprzednim punkcie wulkanem Chimborazo sprawa nie jest jeszcze tak do końca stracona. Zazdrosny Everest wypiętrza się co roku o ok. 0,6 cm, szacuje się, że w każdym stuleciu zyskuje ok. 40 cm. W tym tempie za 500 lat przegoni Chimborazo. Chyba, że ten drugi też rośnie. Espace Rencontre Annecy Le Vieux Adresse. Dla osób dolatujących indywidualnie: Rozpoczęcie wyprawy: KATMANDU Zakończenie wyprawy: KATMANDU Dzień 1. Wylot z Polski Spotkanie na lotnisku standardowo 2 godziny przed odlotem. Rozpoczynamy wyprawę. Przelot do Katmandu – stolicy Nepalu. Przylot na międzynarodowe lotnisko Tribhuvan w Katmandu i transfer do hotelu. Termin przylotu na miejsce jest uzależniony od wybranego połączenia lotniczego. I albo będzie to ten sam dzień w godzinach wieczornych albo kolejnego dnia z samego rana. W przypadku samodzielnego dolotu uczestnicy odbierani są przez naszych lokalnych współpracowników – na miejscu krótkie powitanie i informacje o planach na dzisiejszy i kolejny dzień. Dzień 2. Katmandu Jeśli lądowaliśmy na lotnisku Tribhuvan dzisiaj rano, czeka nas szybkie ogarnianie w hotelu i ekspresowo wyruszamy na objazd z przewodnikiem po Dolinie Katmandu – miejscu światowego dziedzictwa UNESCO. Dla naszego komfortu mamy zapewniony własny transport. Z uwagi na mnogość atrakcji musimy skupić się na kilku najważniejszych. Oto kilka z nich: tybetańska dzielnica Bodnath, w której znajduje się jedna z największych stup na świecie, Świątynia Swayambhunath z wszechobecnymi makakami, rozległy kompleks świątyń hinduistycznych Pashupatinath z miejscem kremacji nad brzegiem rzeki Bagmati oraz królewskie miasta Patan i Bhaktapur z imponującą rodzimą architekturą. – tybetańska dzielnica Bodnath, w której znajduje się jedna z największych stup na świecie, jest to buddyjskie centrum pielgrzymkowe, które zostało zbudowane w 600 roku przez króla tybetańskiego. Jest to miejsce spotkań ogromnej ilości pielgrzymów z Nepalu, jak również Tybetańczyków, którzy spotykają sie na modłach. – Świątynia Swayambhunath z Powstała w V wieku i jest ważnym punktem związanym z wyznaniami zarówno dla buddystów jak i wyznawców hinduizmu. Opanowana przez wszechobecne makaki. – rozległy kompleks świątyń hinduistycznych Pashupatinath z miejscem kremacji nad brzegiem rzeki Bagmati, jest ważnym obiektem kultu dla wyznawców hinduizmu i tylko oni mają prawo wejść do świątyni, turyści, którzy nie są wyznawcami hinduizmu, oglądać świątynię mogą tylko z drugiego brzegu tejże rzeki. – królewskie miasto Patan to przepiękna architektura wczesnych epok, muzeum, okazałe świątynie których jest wiele w okolicy, muzeum. Będąc w tym miejscu nie pozbędziesz się wrażenia jakby czas zatrzymał się w miejscu o kilkaset lat wstecz. – krolewskie miasto Bhaktapur jedna ze wczesnych stolic Nepalu w XV w. Miasto to jest wpisane na listę UNESCO. Zarówno jak Katmandu i Patan było siedzibą królów. Niestety całe miasto mocno ucierpiało w trzęsieniu ziemi w 2015 roku, Nepalczycy nadal odbudowują miasto , niesety po wielu świątyniach i zabytkach pozostały tylko fundamenty. Dzień 3. Lukla 2840 m – Phakding 2630 m Po śniadaniu transfer na lotnisko w Katmandu – terminal krajowy. Zapewne zaskoczy nas duży ruch i liczne odloty w różne strony Nepalu. Powinniśmy bez trudu zabrać się jednym z pierwszych lotów tego dnia do Lukli, dzięki uprzejmości naszych lokalnych wieloletnich współpracowników. Niespełna godzinny lot małym dwusilnikowym samolotem w Himalaje jest nie lada przeżyciem. Zapuszczenie się w głąb zaśnieżonych himalajskich gigantów, górujących nad pułapem samolotu, z imponującym Gauri Shankar 7134 m w kształcie piramidy jest bezcenne. Lotnisko w Lukli jest znane na całym świecie. Pas startowy lotniska, nie dość, że kończy się niemal pionową ścianą skalną, a już na pewno takie ona sprawia wrażenie, to jeszcze jest nachylony pod kątem, odpowiadającym 12% nachylenia klasycznej drogi samochodowej. I całe szczęście, ponieważ bez tego samolot mógłby nie zdołać wyhamować przed końcem pasa. Taką dawkę adrenaliny najlepiej od razu spożytkować, w związku z czym wyruszamy w trzygodzinny marsz do Phakding, niewielkiej wioski leżącej na wysokości 2630 m. Przed nami pierwsze wiszące mosty. Zaczynamy od schodzenia z 2840 metrów, głównym szlakiem idziemy wąską doliną rzeki Dudh Koshi, podziwiamy szczyt Kusum Kanguru 6367 m, górujący prawie pionowo nad nami. Niedługo potem osiągamy nasz pierwszy cel marszu, przez długi most wiszący docieramy do małej wioski Manjo – Phakding 2630 m, położonej nad rzeką. Lot krajowy: 45 minut / wędrówka: 3-4 godziny / przewyższenie: 400 m do Manjo – Phakding Dzień 4. Namcze Bazar 3440 m Rozpoczynamy marsz poprzez bujną zieleń poprzetykaną potężnymi szczytami Himalajów. Pierwszą połowę dnia zajmuje wędrówka wzdłuż rzeki Dudh Koshi, przez którą kilkakrotnie przeprawimy się na wzniosłych mostach wiszących. Niedługo po wiosce Monjo 2835 m mijamy punkt kontrolny wejścia do Parku Narodowego Sagarmatha (wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO). Na krótką chwilę wracamy nad rzekę. U zbiegu rzek Dudh Koshi i Bothe Koshi nadszedł czas, aby opuścić dno doliny i rozpocząć strome podejście w kierunku Namcze Bazar. Ta część trekkingu zaczyna się od wyjątkowej atrakcji – przejścia przez nowy Hillary Bridge, jeden z najwyższych mostów wiszących w Nepalu. Następnie podchodzimy powolnym i miarowym tempem stromymi serpentynami, które wiją się przez lasy sosnowe aż do Namcze Bazar. Niedługo potem po raz pierwszy widzimy Mount Everest. Wielu trekkerów, którzy zbyt szybko pokonują ten odcinek trasy, musi zakończyć swoją wyprawę z powodu choroby wysokościowej. Nasz doświadczony przewodnik będzie nam stale przypominał o tym, aby w razie potrzeby zwolnić. Około 2 i pół godziny po Hillary Bridge zobaczymy pierwsze domy Namcze Bazar, miejsca docelowego dzisiejszego dnia. Wkrótce znajdziemy się w zgiełku tego tętniącego życiem miasta targowego – stolicy Szerpów. Duże kamienne domy są wbudowane w strome zbocze góry tworząc malowniczy amfiteatr. Wokół wznoszą się wszechobecne ośnieżone szczyty. Jednym z nich jest potężny Thamserku 6608 m. Namcze zdobędziemy z dużym zapasem czasu, aby wyjść na spacer późnym popołudniem. Spróbujemy wspiąć się o kolejne 250 metrów, na przykład do National Park Visitor Center. Ta najefektywniejsza górska taktyka – „wspinaj się wysoko, śpij nisko”, w znacznym stopniu pomoże dostosować Twoje ciało do dużej wysokości. trekking: 6 godzin / przewyższenie: 900 m Dzień 5. Aktywna aklimatyzacja w Namcze Bazar 3440 m Ten dzień jest poświęcony aklimatyzacji. Ze względów zdrowotnych jest to niezbędna część tego procesu i zasadniczo określa, jak będą przebiegać następne etapy trekkingu. W rezultacie odkryjemy okolice Namcze Bazar. W celu aktywnej aklimatyzacji zaaplikujemy pieszą wycieczkę przez małą wioskę Zaroc i lądowisko helikoptera Syangboche na wzgórze o wysokości 3850 metrów piętrzące się ponad małą przełęczą. Z tego miejsca widok na Mt. Everest, Lhotse, Ama Dablam i wiele innych wspaniałych szczytów jest po prostu niesamowity. Następnie udamy się do uroczo położonej wioski Sherpa Khumjung 3780 m i miniemy miejscową „Hillary School”. Leży ona przy głównej trasie trekkingowej, a mimo to, życie codzienne w wiosce nadal płynie zgodnie z kontemplacyjnym tempem tutejszej ludności. W drodze powrotnej mijamy znany hotel Everest View, po czym ponownie przybywamy do Namcze Bazar. Namcze Bazar ma kształt swoistego amfiteatru i jest główną bazą wypraw himalajskich i ośrodkiem turystycznym z prawdziwego zdarzenia. To tutaj można kupić ciepłe czapki i rękawice z wełny jaka, czy tybetańskie amulety. W trakcie wieczornego odpoczynku podziwiamy sylwetki najwyższych gór świata. Spacerujemy po Namcze Bazar. Pokryte kolorowymi dachami domy rozlokowały się na zboczach gór. Nie ma samochodów ani asfaltu, za to skorzystanie z kafejki internetowej nie stanowi problemu 😉 . trek: 4 godziny / przewyższenie: 500 m Dzień 6. Namcze Bazar – Thame 3800 m Teraz jesteśmy wystarczająco wypoczęci i zaaklimatyzowani, aby zrobić kolejny krok w świat wysokich przełęczy. Nadchodzący dzień jest umiarkowanie trudny i kończy się noclegiem w słynnej wiosce Szerpów, w Thame. Na początek stromym podejściem zostawiamy Namcze Bazar 3440 m za sobą. Przejście przez charakterystyczny grzbiet odsłania nadzwyczajny widok na Himaltu Rolwaling. Szlak prowadzi wysoko nad rzeką Bhote Koshi, prowadząc przez piękne lasy sosnowe, a następnie przez małe wioski Szerpów – przede wszystkim wioskę Thamo 3493 m z bogato odrestaurowanym klasztorem. Wcześniej miniemy wiele czortenów i stup. Po dotarciu do klasztoru zrobimy przerwę na lunch, będziemy mieli też możliwość zwiedzenia wnętrza. Podążając dalej, tam, gdzie dzielą się doliny Bhote Koshi i Tashi Labtsa, przechodzimy przez wysoki stalowy most przecinający wąwóz rzeki Bhote Koshi. Ogromny obraz skalny Guru Rinpocze Padmasambhawy chroni wędrowców na tym imponującym odcinku szlaku. Następnie trekking prowadzi nas wzdłuż spływającego lodowca, który wypływa z przełęczy Tashi Labtsa. Niedługo znajdziemy się pośród budynków słynnej wioski Szerpów – Thame 3800 m, zlokalizowanej przy niesamowicie stromej i niewyobrażalnie wysokiej skalnej ścianie Lumding Himal 6696 m. Thame jest kultowym miejscem dla każdego zdobywcy i historią wielkich Sherpów. To miejsce narodzin dwóch najsławniejszych Sherpów świata, Tenzinga Norgay’a i Apa Szerpa. Pierwszy wraz z Sir Edmundem Hillarym, był pierwszym zdobywcą Mount Everest. Obecnie jego dom z dzieciństwa zajmuje teraz małe muzeum. Apa Szerpa z kolei jest rekordzistą wejść na Mt. Everest – 21 razy! Ponieważ mamy wystarczająco dużo czasu na spacer aklimatyzacyjny, zdecydowanie polecamy wizytę w spektakularnym klasztorze Thame. trek: 5 godzin / przewyższenie: 500 m Dzień 7. Lumde 4368 m Rano po śniadaniu, wspinamy się w morenowym krajobrazie aż do Lumde. Zajmie nam to około 4 godzin. Lumde to zaledwie kilka lodży usytuowanych na niewielkiej polanie, stanowiących ostatnią osadę przed kulminacyjnym podejściem na przełęcz Renjo La. Wędrówka do Lumde jest umiarkowanie trudna, pozostawiając mnóstwo czasu na pochłonięcie nieziemskiego piękna doliny Bhote Koshi, gdzie wydaje się, że czas naprawdę stanął w miejscu. Na początek szlak wiedzie ryczącą rzeką Bhote Koshi, mijając spokojną wioskę Sherpa Taranga 4100 m, która była przedmiotem wielu legend o Yeti. Następna wioska to Marulung 4210 m, w której domy nadal mają dachy z płyt kamiennych. Małe gospodarstwa są ogrodzone murami z suchego kamienia, a jaki spokojnie pasą się na pastwiskach. Nawet w tych szybko zmieniających się czasach spokojna dolina Bhote Koshi prawie całkowicie zachowała swój pierwotny charakter. W Maralung opuszczasz dolinę z krótkim podejściem do miejsca docelowego – pastwisk Lumde 4368 m. Po raz kolejny nasze popołudnie powinno obejmować wycieczkę aklimatyzacyjną. Prawdopodobnie wybierzemy spacer do małego jeziora Renjo na wysokości około 4500 m. trek: 5 godzin / przewyższenie: 600 m Dzień 8. Dzień aklimatyzacyjny w Lumde 4368 m Przybycie do Lumde poprzedza tydzień wędrówki na naprawdę dużych wysokościach i skomplikowanym terenie. Czeka nas też i spanie na wysokościach, które nie schodzą poniżej 4700 m. Z tego powodu bieżący dzień jest kolejnym dniem poświęconym aklimatyzacji. Na papierze może to wydawać się zbyt ostrożne z naszej strony, ale nasze doświadczenie pokazało, że w praktyce takie podejście okazało się najbardziej sprzyjać ogólnemu sukcesowi trekkingu przez trzy przełęcze. Na dzisiejszy spacer aklimatyzacyjny polecamy wycieczkę na pastwisko Chhulung 4650 m we wspaniałej dolinie Bhote Koshi. Chhulung leży na skraju granicy wiecznego lodu, u zbiegu kilku lodowców. Widok na dolinę Chhulung z niezwykłymi wiszącymi lodowcami jest naprawdę niezapomniany. Tajemniczy szlak dalej prowadzi wzdłuż rzeki Bhote Koshi, ostatecznie aż do Tybetu przez lodowcową przełęcz Nangpa La 5716 m, której obecnie nawet tybetańscy handlarze ze swoimi karawanami jaków nie mogą już przemierzać. trek: 5 godzin / przewyższenie: 500 m Dzień 9. Lumde – Renjo La 5360 m – Gokyo 4790 m Dziś doświadczysz jednej z absolutnych atrakcji trekkingu pod Everest przez trzy przełęcze – Everest High Trail – przeprawy przez przełęcz Renjo La. W tym momencie będziesz optymalnie zaaklimatyzowany i dobrze przygotowany do tego etapu. Trekking z Lumde na przełęcz Renjo La jest długi i wymagający, stanowi jeden z najbardziej uciążliwych fragmentów całej trasy. Musimy pamiętać, aby spakować wystarczająco dużo do podręcznego plecaka, aby się napić i zapewnić sobie duży margines czasu na wejście, niezbędny jest wczesny start. Pod względem technicznym przełęcz Renjo La nie jest trudna, ale może stać się mało komfortowa przy złej pogodzie, szczególnie po opadach śniegu. Trek zaczynamy od mozolnego podejścia trawersami niekończącego się zbocza. Po przejściu przez Renjo Khola skracamy stromy grzbiet do pierwszego wysokiego plateau. Następny odcinek jest bardziej umiarkowany, prowadząc przez rozległe pastwiska jaków i małe jeziora na wyższe poziomy terenu. W końcu droga po raz kolejny staje się bardziej stroma, prowadząc do ukrytego górskiego jeziora Angladumba Tsho – gdzie charakter szlaku dramatycznie się zmienia. Teraz nadszedł czas, aby przeciąć strome urwisko z metamorficznej skały przez artystyczny system stopni – aż w końcu staniemy w bramie przełęczy Renjo La 5420 m z flagami modlitewnymi powiewającymi na wietrze. Widok zupełnie nowego świata na wschodzie zapiera dech w piersiach. Cudowny spektakl niezliczonych zamarzniętych 6-ścio i 7-mio tysięcznych szczytów wznoszących się na horyzoncie i górującej nad nimi, legendarnej trójcy ośmiotysięczników – Mt. Everest, Lhotse i Makalu. Daleko poniżej, nad brzegiem turkusowo-niebieskiego jeziora Dudh Pokhari, można już dostrzec nasz cel trwającego trekkingu – wioskę Gokyo i wcinający się za zabudowaniami, szary połysk jęzora lodowca Ngozumba – największego w Nepalu. I tak, po zasłużonym, krótkim odpoczynku, schodzimy w dół do Gokyo 4790 m. Najpierw wąską ścieżką przechodzimy przez skały, a następnie po piargach skrajem małego lodowca, aż do wyraźnej półki. Tutaj trasa ponownie skręca, podążając boczną moreną prosto w dół do brzegu jeziora Gokyo. Teraz, ze wznoszącym się przed nami Cho Oyu 8201 m, nie pozostało nam daleko do lodży, w której poczujemy się niewątpliwie zmęczeni, ale z towarzyszącym temu uczuciem niepomiernej satysfakcji. trek: 8 godzin / przewyższenie: 1100 m Dzień 10. Gokyo Ri 5483 m Wcześnie rano wespniemy się na jeden z najlepszych punktów widokowych w okolicach Mount Everestu – Gokyo Ri. Podejście powinno zająć około 2,5 godziny. Z Gokyo Ri 5483 m będziemy podziwiać panoramę zapierającą dech w piersiach – Mount Everest 8850 m, Lhotse 8516 m, Nuptse 7861 m, Pumori 7161 m, Island Peak 6189 m, pokryte złotym odcieniem wschodzącego słońca. Po osiągnięciu sporej wysokości schodzimy do Gokyo do naszej lodży na śniadanie. Pozostałą część dnia spędzamy na odpoczynku. Jeśli pogoda poranka pokrzyżowała nam plany uniemożliwiając podziwianie panoramy uznawanej przez wielu trekkersów za jedną z najpiękniejszych na świecie to możemy powtórzyć próbę i wejść na punkt Gokyo Ri na zachód słońca. trek: 4 godziny / przewyższenie: 700 m Dzień 11. Dragnag 4700 m Po męczących i spektakularnych dwóch dniach trekkingu, przeprawie przez Renjo La, podejściu na Gokyo Ri, ten dzień można potraktować jako rest’owy. Nie dość, że ma krótszy czas przejścia, to jeszcze będzie nam dane spać nieco niżej, by zregenerować zasoby energetyczne przed jutrzejszą przeprawą przez Cho La 5420 m, drugą z trzech przełęczy naszej trasy. Z Gokyo zaczynamy od delikatnego podejścia wzdłuż dwóch turkusowo-niebieskich jezior – Gokyo Tsho 4734 m i Taboche Tsho 4728 m. Wychodząc z doliny, docieramy do znacznie mniejszego jeziora Langpungu Tsho. To tu szlak na Cho La skręca na zachód, a my przeskakujemy boczną morenę rozległego lodowca Ngozumba. Następnie podążamy łatwo dostrzegalną, pofalowaną ścieżką wzdłuż wypełnionego skałami lodowcowego strumienia. Mijając kilka małych jezior polodowcowych, których wymiary mogą się znacznie różnić w różnych porach roku, idziemy aż do wschodniego brzegu lodowca. Tutaj przecinamy morenę boczną. Po chwili zobaczymy lodże w Dragnag 4700 m. trek: 4 godziny / przewyższenie: 250 m Dzień 12. Dragnag – Cho La 5420 m – Dzonghla 4830 m To będzie najdłuższy, najgorszy, a zarazem najlepszy 😉 dzień całej wyprawy. Nad ranem w pokoju naszej lodży będzie ok. 8 stopni, a na zewnątrz ziiiimno. Wyruszymy w ciemność. Do przełęczy jest ok marszu, a na miejscu musimy być nie później niż o godzinie Później słońce roztapia lód wiążący skały i wzrasta ryzyko spadających kamieni. Za to na szczycie przełęczy czeka na nas uczucie „osiągnięcia” czegoś szczególnego! Zejście również nie należy do banałów. Dzisiejsza wędrówka zajmie nam około ośmiu godzin. Przebrnięcie przez zlodowaconą przełęcz Cho La jest tą drugą absolutną atrakcją naszej wyprawy i samego Everest High Trail. Chociaż wspinaczka z Dragnag do Cho La nie jest tak trudna, jak poprzednia do Renjo La, to i tak nie można jej zlekceważyć. Podobnie jak przełęcz Renjo, Cho La nie stanowi wielkiego wyzwania pod względem technicznym, ale każda zmiana warunków pogodowych, szczególnie podczas opadów śniegu podwaja powagę wyzwania. W przypadku pojawienia się pokrywy lodowej bywa, że niezbędne staje się założenie raków. Będziemy o tym wiedzieli zawczasu podczas pobytu w Dragnag, gdzie można bez trudu wypożyczyć raki w razie potrzeby. Pierwszy odcinek dzisiejszego wejścia prowadzi górskim strumieniem i pastwiskami, aż opuścimy dno doliny stromym zboczem moreny. Następnie przechodzimy łagodnym terenem, po którym spiętrza się decydujące podejście po stromym, skalistym terenie. Szeroki grzbiet przełęczy Cho La 5420 m, ozdobiony kolorowymi flagami modlitewnymi, nie oferuje wspaniałej panoramy pamiętanej z Renjo La, ale szczególnie uderzająca jest odziana w lód piramida pobliskiego Lobuche East 6119 m. Stojąc tam, pośród świata wiecznego lodu, namacalnie poczujesz smak wyprawy i przygody mając przed sobą poziomy trawers lodowca. Po zejściu z lodowca nawigujemy przez strome wypolerowane płyty skalne. Z każdym krokiem widoki stają się bardziej niezwykłe. Ama Dablam 6814 m przedstawia się jak spiczasta piramida, podczas gdy północna ściana Cholatse 6335 m wznosi się pionowo za jeziorem Chola Thso. Ciesz się wędrówką przez tę niezwykłą krainę czarów, która ostatecznie dzisiaj zabierze Cię przez rozległe pastwiska do miejsca docelowego Dzonglha 4830 m. trek: 8 godzin / przewyższenie: 750 m Dzień 13. Lobuche 4910 m Dzisiejszy trekking zabierze nas naprawdę do królestwa Mt. Everestu. Miejsce docelowe to mała osada Lobuche. Będzie bazą wypadową na wejście na Kala Patthar, szczyt słynący z panoramy obozu bazowego pod Everestem – Everest Base Camp. Umiarkowany trekking zaczynamy od Dzonglha, przemierzamy rozległe zbocza nad wielkim jeziorem Chola Tsho. Północna ściana Cholatse, wznosząca się ku niebu za jeziorem, jest absolutnie niepowtarzalnym widokiem. Niedługo dostrzeżemy osławiony szlak Everest Base Camp Trail, który wije się z doliny Imja Khola na południu. Powyżej Dughli nasza ścieżka ostro skręca na północ i zabiera nas umiarkowanym nachyleniem w kierunku terminalnej moreny potężnego lodowca Khumbu. Dołączamy do głównego everestowskiego szlaku, którym podążamy wzdłuż lodowca w stosunkowo płaskim terenie. Sceneria zwala z nóg, przed sobą mamy Nuptse 7861 m i pięknie ukształtowaną piramidę Pumori 7165 m (poprawnie Pumo Ri 😉 ) – przez nas uważaną za jedną z najpiękniejszych gór świata. Wkrótce zobaczysz zabudowania Lobuche 4910 m, w których spędzimy następne dwa dni. Lobuche to baza wypadowa wspinaczki na prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalną atrakcję każdej z trekkingowych wypraw pod Everest – Kala Patthar 5643 m. trek: 5 godzin / przewyższenie: 250 m Dzień 14. Lobuche – Gorak Shep 5140 m – Kala Pattar 5643 m Dziś po raz pierwszy na wyprawie zdobędziemy nie 5-tysięczną przełęcz a szczyt. Kala Patthar 5643 m to jeden z naszych głównych podbojów tej wyprawy trekkingowej. Najczęściej podawaną wysokością szczytu, do której znaczna część górołazów się przyzwyczaiła to 5545 m albo 5550 m. Jednak 6 grudnia 2006 roku dokonano bardzo wielu nowych pomiarów i ustalono nową, dokładną wysokość Kala Pattar, minęło jednak sporo czasu zanim się przyjęła. Zaczynając od Lobuche i czując się doskonale zaaklimatyzowanym, ta wędrówka na szczyt będzie bardzo łatwa do pokonania. Na początek dość równy szlak wiedzie przez potężny lodowiec Khumbu przez naprawdę majestatyczny górski krajobraz. Tym bardziej niezwykły jest widok szklanego budynku w kształcie piramidy, zawierającego międzynarodowe Wysokościowe Centrum Badań Naukowych. Niedługo potem przetniemy charakterystyczny grzebień 5110 m lodowca Changri Nup, który na mapie jest wymieniony jako „przełęcz” Lobuche 5110 m – choć termin ten jest być może przesadą. Po przekroczeniu przytłoczonego skałami lodowca dochodzimy do małej osady Gorak Shep 5140 m, gdzie szlak rozchodzi się na dwie części. Główna ścieżka prowadzi bezpośrednio do Everest Base Camp 5364 m a czas przejścia to 2 godziny. Wybieramy drugą odnogę i stopniowo narastającym nachyleniem, aż do czasu gdy szlak stanie się naprawdę stromy i przeprowadzi nas przez głazy skalne wdrapujemy się na Kala Pattar 5643 m. Widok z góry, zwłaszcza na Mt. Everest 8850 m i Nuptse 7861 m przewyższą wszystko, co do tej pory widziałeś. Nie spiesz się i ciesz się tym wspaniałym widokiem – jesteśmy teraz dosłownie u szczytu naszej wyprawy. Wracamy do Lobuche. trek: 8 godzin / przewyższenie: 750 m Dzień 15. Lobuche – Pangboche 3930 m / Lobuche Stąd już wszystko w dół, no może prawie wszystko 😉 . Mamy bowiem dwie opcje zejścia. Albo Everest High Trail zabierze nas na klasyczny szlak pod Everest – Everest Base Camp Trail, albo pozwalając Ci zebrać mnóstwo nowych wrażeń. Zaczynasz w Lobuche, kierując się na południe; w Dughli decydujesz się na bezpośrednie zejście do Pheriche (4240 m), do którego dotrzesz w zaskakująco krótkim czasie: zejście z góry i optymalne zaaklimatyzowanie się sprawią, że poczujesz prawdziwy krok. Po przejściu małej przełęczy (Przełęcz Pheriche, 4270 m), podążasz trasą wzdłuż dość długiego, ale łatwego odcinka wzdłuż brzegów spienionej rzeki Imja Khola, aż do miejsca docelowego: dużej wioski Sherpa Pangboche (3930 m) . Nadal masz czas na zwiedzanie starożytnego klasztoru Pangboche Gompa, położonego kilka minut spacerem nad wioską – którego mnisi są po raz kolejny strażnikami rzekomej skóry głowy Yeti. trek: 6 godzin / przewyższenie: 250 m Opcjonalnie: Powinniśmy wybrać czy odwiedzić bazę pod Everestem czy podążać szlakiem w kierunku trzeciej przełęczy Kongma La 5535 m wtedy te dwa dni, które przeznaczamy na Everest Base Camp oraz Kala Pattar przeznaczamy na przejście przełęczy Kongma La trasą przez Lobuche – Kongma La – Chhukung – Dingboche. Dzień 16. Dingboche 4410 m Ścieżka, którą będziemy dziś podążać prowadzi do wioski Dingboche, miejsca skąd wyruszają wyprawy pragnące zdobyć sześciotysięczny Island Peak. Przez cały dzień towarzyszyć nam będzie widok monumentalnego Ama Dablam – olbrzymiej piramidy skał i lodu. Zobaczymy również południową ścianę Lhotse, na której w 1989r. zginął Jurek Kukuczka. Dzień 17. Tengboche 3860 m Pośród buddyjskich czortenów ruszamy w stronę wsi Tengboche. Malowniczo położona w dolinie rzeki Imja Khola. W mijanych po drodze wsiach, jak i w samym Tengboche znajdują się wiekowe klasztory. Dzień 18. Namcze Bazar 3440 m Pośród lasów rododendronowych wrócimy do magicznego Namcze Bazar. To już przedostatni dzień naszej wędrówki. Nocleg w lodge. Dzień 19. Lukla 2840 m Dzisiejszą trasę znamy już z pierwszego dnia naszego trekkingu. Wieczorem będziemy świętować udaną wędrówkę wraz z Szerpami. Dzień 20. Katmandu Rano wylecimy do Katmandu. To koniec naszej przygody w rejonie Khumbu, ale nie koniec atrakcji. Cały dzień poświęcimy na dalsze zwiedzanie miasta. Ostatni dzień w stolicy i ostatni wspólny wieczór w Nepalu zwieńczy wieczorna kolacja z tanecznym pokazem w wyjątkowym miejscu… Wąskie alejki Thamelu i targi uliczne pozwolą poczuć wyjątkową atmosferę stolicy Nepalu. Wszystko z myślą o górach, wyprawach, trekkerach i alpinistach. Przekonamy się również, że nocne życie w Katmandu jest bardzo intensywne. Dzień 21. Wylot do Polski. Przejazd na lotnisko w Kathmandu i przelot do kraju. Dzień 22. Przylot do kraju. Opcjonalnie: Pogoda w rejonie Lukli bywa kapryśna, dlatego istnieje prawdopodobieństwo, że na lot będziemy musieli czekać, takie przypadki nierzadko miały miejsce już w Lukli choć nam się nie przydarzyły. W związku z tym można założyć dodatkowy dzień-dwa rezerwy. Gdyby udało się powrócić do Kathmandu bez opóźnień istnieje możliwość zorganizowania na zaoszczędzonym czasie raftingu, safari na słoniach w dżungli Parku Narodowego Chitwan, bądź innych atrakcji. Ludzi online: 797, w tym 21 zalogowanych użytkowników i 776 gości. Wszelkie demotywatory w serwisie są generowane przez użytkowników serwisu i jego właściciel nie bierze za nie odpowiedzialności. 06-11-2003 do 05-12-2003 22 dni wędrówki; 350 km w poziomie; metrów podejść; metrów zejść Cała zawartość tej strony to jednocześnie zawartość naszego dziennika podróży. Jedynie epilog nie znalazł miejsca w notesie. PROLOG Jest 6 listopada 2003; godzina 9:30 rano. Wiedeń. Już od pięciu godzin jesteśmy na nogach. Nadal trochę zaspani, lecz przecież za osiem godzin będziemy w jednym z bardziej egzotycznych państw Azji… Na odprawie paszportowej spotykamy Mariusza, tę osobę, która udzieliła nam niezwykle cennych informacji o Nepalu (Mariusz prowadzi trekkingi i właśnie zabiera się tym samym samolotem ze swoją grupą).12:30 czasu wiedeńskiego – w oknach samolotu obserwujemy zachód słońca nad ośnieżonym Kaukazem. 16:00 – przelatujemy nad Karakorum, niestety w stefie cienia. 19:15 (północ czasu nepalskiego) – lądujemy w stolicy Nepalu. ETAP I: KATHMANDU DO PHAKDING 7 listopada 2003 (piątek) [rdk] W bardzo dużej kolejce w końcu wyrabiamy wizę na lotnisku Tribhuvan (od imienia króla z lat 50-tych). Lotnisko niewiększe od gdańskiego Rębiechowa, do tego dość stare. Czekamy 20 minut na bagaż. Wychodzimy przez bramę prosto w tłum krzyczących Nepalczyków. Zaczepia nas facet z hotelu Gauri Shankar, proponując noc za 5 USD od osoby. Następnie niezapomniana, szalona jazda zdezelowanym jak na standardy europejskie samochodem. Opustoszałe Kathmandu nocą. Co ja tu robię??? Hotel Gauri Shankar – pokój na trzecim piętrze, brak ciepłej wody, ale w gruncie rzeczy czysto. Idziemy spać mimo zmiany czasu. Budzimy się wcześnie, wrescie kąpiemy w letniej wodzie. W holu już czeka facet z agencji turystycznej, który porywa nas do swojej firemki na Thamelu. Pierwsze impresje dotyczące życia w Nepalu: ratuj życie idąc po ulicy. Nepalczycy to wariaci. 40 km /h po uliczce o szerokości 4 metrów, do tego pelnej ludzi. Klakson zastępuje hamulce. Jakimś cudem docieramy jednak do Haru Trek, kupujemy przelot do Lukli jutro z rana za 92 USD od osoby. Yeti Airlines! Szwędamy się po mieście. Kupujemy mapę, dobijamy targów (ceny rzeczywiste wynoszą średnio 20% początkowych). Miasto jest typowo azjatyckie. Brudno, masa zakamarków, żebracy. I smog. W końcu jesteśmy na 1800 metrów. Najlepszy widok na miasto jest ze Świątyni Małp. Sto metrów ponad miastem, podejście po piekielnie ostrych schodach. Ale wrażenia niebanalne. Małpy wałęsają się dosłownie wszędzie. Do tego tysiące kilometrów flag modlitewnych. Jeśli chodzi o ceny, to wejście do Światyni Małp kosztuje 50 Rs, połączenie Internetowe (na każdym rogu kafejka) 40 Rs/godzina, natomiast telefon do Polski via internet – 25 Rs/min. v Obiad jemy w Kilroy’s of Kathmandu. Znane miejsce, rozpromowane przez Lonely Planet. Ale jedzenie faktycznie wspaniałe. Zupa pomidorowo-pomarańczowa jest świetna! Wracamy do hotelu. Jemy jeszcze coś a la langosz, słodkie kółko ryżowe smażone w oleju. Palce lizać! Wieczorem pakujemy plecaki. Są piekielnie ciężkie. Naprawdę piekielnie… 8 listopada 2003 (sobota) [rdk] Zwlekamy się z łóżek o 7:15. Śniadanie, 8:30 wyjazd na lotnisko krajowe. Jazda taksówką to niezapomniana rzecz: kierowca korzysta z całej jezdni (też pod prąd), wymusza pierwszeństwo, przeraźliwie trabi. I jedzie całkiem szybko. Zwalnia dopiero pod górę, kiedy jego rzęch ledwo sie toczy. Lecz to jeszcze nic. Ciekawiej zrobiło się, kiedy kierowca dowiedział się, że się spieszymy. O mało nie rozjechał jakiegoś pieszego, przyspieszył, i już po 5 minutach byliśmy pod lotniskiem, pilnie strzeżonym przez wojsko (kontrole, okopy). Wykupiliśmy podatek lotniczy 165 Rs/osoby, i rozejżeliśmy się pod dworcu. Wielka hala, brudna, w środku latają ptaki. Gorąco. Loty wyczytywane są przez bezzębną urzędniczkę z brakiem znajomości akcentu angielskiego, więc ciężko się dowiedzieć, który lot jest nasz. Mamy 33 kg plecaków bez namiotu (4 kg) oraz wody (kolejne 2 kg) Szlak do Namche Bazaar jest szeroki, dobrze oznaczony, oraz bardzo tłoczny. Mijamy tragarzy, jaki, innych obcokrajowców. Lunch (w Nepalu jada się po brytyjsku) jemy w przydrożnym lodgu: pierwszy dal bhat, do tego coś w rodzaju spaghetti, rara noodles oraz sherpa stew. Właścicielka bez skrępowania karmi małe dziecko piersią przy gościach. Właściciel zaś, usypia malucha w kołysce dla dziecka, na którą składa się skrzynka noszona na plecach i podczepiona rzemieniem, oplatającym głowę. Teraz jesteśmy w Phakding, na 2600 m. Jest 15:30. Namiot rozbity, pijemy herbatę. Kąpałem się w rzece o temperaturze wody 3 stopni. ETAP II: PHAKDING DO GORAK SHEP 9 listopada 2003 (niedziela) [rdk] Śpiąc na wysokości 2600 już po 4-5 godzinach obudziliśmy się (północ). Potem dopiero o piątej udało mi się zdrzemnąć. W nocy w namiocie nie było zimno, ale płachta z zewnątrz jest solidnie oblodzona, łacznie z wywietrznikami. Wytelepanie się z ciepłego śpiworka i składanie namiotu na mrozie było przeżyciem traumatycznym. Rano widoczność jest wspaniała. Na początku idziemy w polarach, potem wychodzi słońce zza gór i robi się 20 stopni. Plecak jest piekielnie ciężki. Już po dwóch godzinach – w Monjo – przychodzi załamanie. Robimy odpoczynek na chhapati. Obok Dudh Kosi (Mleczna Rzeka) płynie coraz głębszym kanionem. Ma duży spadek i szybki prąd. Widać ogromne, obsunięte głazy. Szlak przekracza rzekę sześć razy, na wytrzymałych mostach wiszących o długości do 100 metrów. Jeden z tych mostów wisi dokładnie 100 metrów nad rzeką. Tworzy się na nim zator z jaków. Najgorsze jest podejście do Namche. Około 900 metrow wywyższenia od Dudh Kosi. Mamy zaledwie pół butelki wody na dwóch, do tego 22 i 17 kg plecaków. Jest upiornie gorąco. Słaniamy się na nogach, kilka kroków i postój. Po 2-3 godzinach rogatki Namche. Jemy całą czekoladę. Do tego postój w jednej z dwóch piekarni. Robi mi się zimno. Zakładam polar i czapkę. Szukamy lodgu, czuję się coraz gorzej. Docieramy do Holiday Inn (nocleg 100 Rs/pokój). Jestem skrajnie wyczerpany. Kładę się do śpiwora, mam 37,7 gorączki. Do tego straszliwa migrena, chcę wymiotować, patrzę na jedzenie z obrzydzeniem. Typowe objawy AMS połączone z wyczerpaniem. Tata przyprowadza studenta medycyny, ochotnika z Himalayan Rescue Association (HRA). Ten stwierdza dodatkowo infekcję wirusową. Zasypiam wieczorem czując się parszywie. W nocy mocno śpię. Tatę też boli głowa, ale zdecydowanie mniej. 10 listopada 2003 (poniedziałek) [rdk] Rano wstaję wyspany, ale głowa zaczyna boleć po 20-30 minutach, to samo u taty. Jako, że nie mam temperatury, idziemy na śniadanie, a potem na bazar. W kafejce internetowej Khumbu Cyber Cafe spotykamy Amerykanina posługującego się świetną polszczyzną. Internet kosztuje 0,25 USD za minutę. Spotykamy też grupę Polaków od Mariusza Deca, podchodzimy z nimi do ich lodgu. Każdy metr pod górę to skrajne zmęczenie. A przecież to tylko 50 metrów w pionie! Wracamy do lodgu, jestem słaby, mam 37,3. Dużo pijemy, do tego wcinamy zupki chińskie prosto spod Gdańska. PO kilku godzinach jednak schodzimy na kolację. Spotykamy wolontariuszy z HRA, proponują udział w badaniu nad AMS. Zgadzamy się, aż do Lobuche mamy łykać pigułki diamox (słabe, mocne, lub placebo). Tata jest na posiadówie u Polaków, o właśnie wrócił. Po ciemku na stromych uliczkach Namche, bez czołówki, o mało nie połamał nóg. 11 listopada 2003 (wtorek) [jrk] Radek rano nie ma temperatury. Za radą wolontariuszy z HRA postanawiamy wyruszyć do wioski położonej 300 m wyżej – Khumjung [tu urodził się Tenzing Norgay, pierwszy zdobywca Everestu – rdk]. Wyruszamy rano, pogoda jest przepiękna. Przypadkowo wybieramy dłuższą, lecz bardziej płaską trasę. Otwierają się wspaniałe widoki: Amam Dablam (ponad 6800 m) robi wrażenie. Jest to samotna góra z niesamowicie stromą partią szczytową. Po trzech godzinach docieramy do wioski, ostatni odcinek jest stromy, prowadzi przez rododendronowy las. Wyżej zarośla, krzaki, trawy mają typowo jesienne kolory. Mieszkamy w Shangri-La Lodge. Miejsce ma warunki spartańskie. Radek był znowu zmęczony podejściem, mierzymy temperaturę – 37,2. Do śpiwora. Ja wybrałem się na spacer po wsi. Trafiłem na duży plac, na którym stoi kompleks domków szkoły Hillarego (jego popiersie jest na środku placu). Kiedy wracałem, zaczepił mnie turysta pytając o drogę do Namche. Okazało się, że był to Polak wracający z wyprawy Pawłowskiego na Ama Dablam (zdobył szczyt wraz z sześcioma innymi Polakami). Wieczór spędzamy w lodgy, wcześnie kładziemy się spać. 12 listopada 2003 (środa) [jrk] Wstajemy wcześnie rano. Trudno się zerwać bo w pokoju jest tylko kilka stopni. Radek nie ma temperatury. Szybko pakujemy plecaki i bez śniadania (w dormitorium jest zimno) ruszamy. Kupujemy dwa ciastka i zamarzniętą drogą ruszamy w dół. Słońce powoli wychodzi spoza grzbietów gór i stopniowo robi się cieplej. Po godzinie siadamy na słonecznym tarasie i popijając gorącą herbatę zjadamy śniadanie. Czeka nas długie (600 m) podejście do Tengboche. Przechodzimy rwącą rzekę po wiszącym moście i zaczyna się stromizna. Po dwóch godzinach trudnego podejścia (piękne widoki, praży słońce) docieramy do Tengboche. Wkrótce spotykamy grupę Mariusza. Znajdujemy lokum. Po południu słońce zaczyna chować się w chmurach u robi się zimno. Radek czuje się źle i wskakuje do śpiwora – znowu 37,5. W pokoju jest tylko kilka stopni, o trzeciej zaczyna padać śnieg. Myślę co robić dalej. Wyżej będzie zimniej i dalej od jakiejkolwiek cywilizacji. Postanawiam dawać Radkowi osłonowo ampicylinę. Jeśli pogoda rano pozwoli, to ruszymy dalej do Pheriche. Jest tam posterunek lekarski i będziemy tam czekać aż Radek wydobrzeje. Jemy niezłą kolację w ciepłej świetlicy. 13 listopada 2003 (czwartek) [jrk] Noc była bardzo zimna, moje wyprane skarpety przymarzły do okna. Spaliśmy grubo ubrani. Musiałem wstać o drugiej w nocy, było to mocne przeżycie, niesamowicie zimno, ale niebo rozgwieżdżone, a ziemia przykryta świeżym puchem. Rano obudziły nas buddyjskie gongi i trąbienie z pobliskiego klasztoru. Zwlekliśmy się z trudem. Mimo, że Radek ma znowu 37, postanowiliśmy, że i tak musimy stąd iść, bo spanie w tych warunkach nie ma sensu. Widoki z Tengboche genialne – Lhotse w całej krasie, Everest i Nuptse zaraz obok. Po śniadaniu wyszliśmy. Już po pół godzinie zrobiło się ponownie gorąco. Przeszliśmy jakieś 6 km przy różnicy poziomów 300 m. Pod górę idzie się ciężko, brak tlenu dokucza. Na szczęście nie mamy choroby wysokościowej. Dotarliśmy do małej osady Shomare (4000 m). Radek jest zmęczony i ma temperaturę [byłem jeszcze bardziej wyczerpany niż na podejściu do Namche – rdk]. Zatrzymaliśmy się tu na noc i na tak długo jak potrzeba by Radek się wykurował. Pokoik jest słoneczny, mamy dodatkowe koce. Spotkaliśmy tu naszych znajomych z grupy Mariusza, jedli lunch w drodze do Dingboche. Muszę też wspomnieć, że z okna naszej klitki mamy piękny widok na szlak i dolinę rzeki Imje Drengkhola. 14:15 – Radek śpi snem sprawiedliwego. Paracetamol zaaplikowany. [Około 18-19 na drodze do toalety pojawiają się pasące się jaki. Podczas 'wyprawy’ do wychodka obudziłem jednego będąc 75 cm od niego. Jak przestraszony skoczył na nogi i zaczął niespokojnie się wiercić, wypuszczając gniewnie kłęby pary z nozdrzy. Odskoczyłem na kilka metrów. Staliśmy obserwując się nawzajem w ciemnościach dwie minuty, ja bojąc się, że zaatakuje, on bojąc się światła czołówki. W końcu prychnął, usunął się i trafiłem do toalety 🙂 – rdk] 14 listopada 2003 (piątek) [rdk] Znów długo spaliśmy. Od 19-tej do 7 rano. Nie było potrzeby się zrywać, przecież dzisiaj dzień wolny. I to bardzo wolny! Nie ma kompletnie niczego do roboty – najpierw śniadanie i opalanie się pod Ama Dablam. A potem nic. Zabijanie czasu, bez patrzenia na zegarek. Od umycia rąk, poprzez herbatę, wycieczkę do kibla, grę w szubienicę, założenie polara, zdjęcie butów, itd. I nawet opis dzisiejszego dnia to zabijanie czasu. Jest 13:29. Jeszcze jakieś 6,5 godziny do spania. Tyle samo minęło. Dokładnie pamiętam, że spojrzałem na zegarek o 13:04, a przedtem o 12:52. Tata śpi. Może zrobiłbym to samo, ale spać potem w nocy kolejne 10 godzin??? [Tego dnia, trochę później, policzyłem na kartce 43 potęgę liczby 2 – rdk] [Rzeczywiście, tego dnia nic nie robiliśmy. Dzień dłużył się niesamowicie. Przynajmniej po 12-godzinnym śnie, drzemaniu i leżeniu cały dzień, bez problemu zasnęliśmy kolejnej nocy – jrk] 15 listopada 2003 (sobota) [jrk] Spakowaliśmy się szybko i wyruszyliśmy do Pheriche. Dzień znowu piękny, ale odcinek terenu, który pokonujemy, słynie z huraganów. Droga zajęła nam tylko 2 godziny i jesteśmy 200 metrów wyżej, na 4280. Korzystając ze słonecznej pogody wybraliśmy się na krótką wspinaczkę ponad Pheriche, kolejne 200 m wyżej; otworzył się przed nami widok na Island Peak, Nuptse i Ama Dablam (od innej strony). W ogóle widoki są wspaniałe, na coraz wyższe partie Himalajów. Jedno jest nie do uniknięcia – jest coraz zimniej w nocy. Nasze pokojo-klitki są nieogrzewane, zbudowane z płyt pilśniowych, tak, że rano boję się wstawać. Inną sprawą jest brak możliwości umycia się. Na zewnątrz jest za zimno, a w środku nie ma nawet kranu. Jesteśmy szczęśliwi, gdy chociaż umyjemy zęby i ręce rano. Radek z powodu gorączki też nie może się kąpać, nawet „hot showeru” w budce na zewnątrz. Myślę, że do tej pory problemem był nadmiar wolnego czasu. Teraz, gdy Radek czuje się lepiej, możemy popołudniami robić wycieczki na okoliczne szczyty. 16 listopada 2003 (niedziela) [rdk] Rano po pożegnaniu się z Australijczykami [bardzo miły wieczór wcześniej – rdk], zasuwamy do Dzungli. 2 godziny piechotą, najpierw dnem olbrzymiej doliny, potem upierdliwym szlakiem wznoszącym się ostro na 4620 m. Dzungla to jeden dom, oprócz tego budynek dla jaków. 20 metrów niżej przepływa strumień. Nad nim to właśnie odpoczywamy dłuższą chwilę. A potem robimy wycieczkę w kierunku Cho La – ostro, 200 metrów w górę na wysokość Mont Blanc. Niesamowite widoki na Cholatse, Arakamatse, jezioro sezonowe Chola, o kolorze szmaragdowym, leżące jakieś 400 metrów pod nami – i najlepsze – ścianę o wysokości 2100 metrów, zaczynającą się w jeziorze. Do tego wspaniały widok na lodowce górskie. Po powrocie do lodgu spotykamy ponownie Australijczyków, oraz znajomego Duńczyka. Jest kilkanaście osób, zebranych przy kozie, a rozmowa się szybko rozwija. Nasz lodge nazywa się Yak, czysty właśnie jak to zwierzę. Najpierw, zaraz po przyjściu, tata prosi o wysprzątanie ewidentnie brudnej podłogi, przychodzi gość z wiadrem, wylewa wodę na podłogę (CHLUUUUSSSST!!!) na korytarzu. Koniec sprzątania… Ten sam facet poproszony o zagarnięcie śmieci z podłogi, owszem, zmiata, ale bez skrępowania pod łóżko 🙂 Drzwi w lodgu zamykają się 'automatycznie’ na sznurek i blaszaną puszkę, niestety system często się psuje. Potrawy w menu egzotyczne: 'musil mike’ to muesli with milk, do tego jest duży wybór shoups. Tata zamawia a lot of yak shit, i wszyscy grzejemy się przy piecyku aż do ósmej. W nocy mamy trudności ze spaniem – to chyba wysokość… 17 listopada 2003 (poniedziałek) [jrk] Śpimy źle, sen przychodzi dopiero nad ranem, równocześnie z porannym ruchem w gospodzie. Mimo zatycznek do uszu budzimy się. Pakowanie, hot chocolate i w drogę. Dziś czeka nas tylko 300 m podejścia. Pogoda jak zwykle wspaniała. Pierwsze 200 m jest strome, idzie sie ciężko. Ale potem! Wchodzimy do dolinki, gdzie położony jest cmentarz ofiar Everestu – pole kopczyków rozciąga się na przestrzeni kilkudziesięciu metrów. Niedaleko za cmentarzem przechodzimy rzekę i myjemy się (żeby nie było niedomówień – tylko zęby i ręce, bo woda ma około 1-2 stopni). Przed dziesiątą docieramy do Lobuche. Dostajemy pokój i postanawiamy iść w kierunku Lobuche Peak (ponad 6000 m). Nie możemy znaleźć ścieżki, więc idziemy pod górę przecinając pola śnieżne należące do dwóch pobliskich lodowców typu alpejskiego. Wdrapawszy się na grzbiet, widzimy przed sobą piekielnie ostre podejście. Ale co to dla nas 🙂 Dane z GPSa mówią wszystko – prawie nie przesuwamy się w poziomie, natomiast znacznie zyskujemy na wysokości. Diabelnie stromo i diabelnie męcząco. Po pewnym czasie drobna ścieżka gubi się wśród skał. Idziemy dalej, oznaczając co kilkadziesiąt metrów skały kopczykami z kamieni. Jesteśmy zmęczeni, Radek nawet bardzo. Jesteśmy na 5200 m, oddycha się piekielnie ciężko, no i nie mamy dużo wody. Ale i tak jest to nasz rekord wysokości. Wcinamy Snickersy i schodzimy, ale jesteśmy z siebie zadowoleni. Piękne widoki na Pumori, Nuptse, lodowiec Khumbu i jeziorko w pobliskiej kotlinie wynagradzają wysiłek. Po powrocie do lodgu tradycyjna rara noodle soup i ziemniaki. Jadalnia jest koszmarnie zadymiona, nie ma wentylacji, więc spaliny walą do środka. Po dwóch godzinach piekielna migrena od dymu. Idziemy więc spać. Jutro Kala Pattar. [Gdy w Nuntali sięgnąłem po książkę Jona Krakauera „Into Thin Air”, odkryłem że uczestnicy wyprawy z 1996 również przybywali w tym lodgu. Warunki tam panujące i wszechobecny dym zostały bardzo realistycznie przedstawione] ETAP III: LOBUCHE – GOKYO – NAMCHE 18 listopada 2003 (wtorek) [jrk] Budzimy się o szóstej. Piękny dzień. Jesteśmy już prawie gotowi, gdy Radkowi zaczyna lecieć krew z nosa. Czekamy. Po 15 min jest lepiej, ale nie czuje się dobrze. Gdy po godzinie szybkiego marszu (ok 5 km) dochodzimy do stromego podejścia, Radek ma trudności z jego pokonaniem, a na górze, odpoczywając przy herbacie, dostaje prawdziwego krwotoku. Jesteśmy na 5200 m. Na Kala Pattar jeszcze jakieś dwie-trzy godziny. Nie możemy iść do góry. Tak blisko celu a tak daleko… Przecież od ponad tygodnia uporczywie posuwamy się do góry, właśnie po to, żeby zobaczyć Everest z flanki Pumori! Ale najbliższy punkt opatrunkowy jest w Pheriche (4200 m, 4 godziny szybkiego marszu), a szpital polowy dopiero w Khumjung, jakieś 2 dni bardzo intensywnego drałowania. Zawracamy. Na dodatek podejmujemy bardzo trudną decyzję o rezygnacji z przejścia przełęczy Cho La. Co prawda nie jest wysoka, ale wiemy że zalega na niej śnieg i wymaga ponad 10-godzinnego marszu, czego Radek po prostu nie jest w stanie jutro dokonać. Nie tracimy czasu. Siedzenie w zadymionym Lobuche na 5000 nie ma sensu. Pakujemy się, wreszcie jemy śniadanie, i już godzinę po powrocie idziemy w dół, byle w kierunku Gokyo. Z każdym krokiem czuję się lepiej. Śniadanie postawiło mnie na nogi, a i plecak trochę odciążony, po tym jak tata wział cięższy sprzęt. Nawet rozważamy przejście Cho La po całodziennym wypoczynku, ale nie mamy czasu na ewentualne wycofywanie się. Pędzimy w dół. Dosłownie. Prawie biegniemy. Kijki trekkingowe pracują jak maszyny, ludzie podchodzący pod górę patrzą na nas ze zdziwieniem. Fantastycznie wspominam to zejście. Wybieramy bardziej trudne, bez ścieżki, warianty, ale idzie się wyśmienicie. Do Pheriche docieramy już po 2-3 godzinach. I zdecydowanie czuć większe stężenie tlenu w powietrzu! Wstępują w nas nowe siły. PS. W kiblu jest muszla! Taka prawdziwa. Co prawda bez deski, więc siadanie na niej przy -10 jest pewnym przeżyciem, ale zawsze! Cywilizacja! 20 listopada 2003 (czwartek) [jrk] Noc miałem ciężką, przeczepił się katar, a i gardło jakieś suche i gryzie. Budziłem się z tysiąc razy. Radek mówi, że w życiu nie słyszał, żeby ktoś tak chrapał. Po śniadaniu idziemy do Gokyo. Nasz dospodyni, Szerpanka, mówi, że do Gokyo to dla nas (bo idziemy szybko) tylko 3 godziny, a dla niej 2. Idziemy 4. Spotykamy znowu grupę Mariusza, schodzą już do Lukli. Podejście do pierwszego jeziora Gokyo jest ciężkie, później jeszcze kilka kilometrów do samego Gokyo. Nad osadą góruje Gokyo Ri – 5360 m, a dalej Cho Oyu – 8200 m. Widoki typowo alpejskie, do tego nasz lodge jest słoneczny, czysty i dobrze zorganizowany. A do tego ceny dwa razy niższe niż w Lobuche. Mimo zmęczenia wybraliśmy się zobaczyć 4 jezioro i z bliska lodowiec Ngozumpa, zresztą drałowaliśmy też kilkakrotnie po jego morenie bocznej. Jutro Gokyo Ri. Tymczasem siedzimy przy kolacji, a obok nas, tak, właśnie – Polacy! Gorące pozdrowienia dla Zbyszka i Ewy Joch z Opola / Bonn! Mimo, że z Lobuche obchodziliśmy cały grzbiet Cholatse i Arakamatse, dotarliśmy do Gokyo tylko pół dnia później, niż gdybyśmy przeszli Cho La bez żadnych problemów. 21 listopada 2003 (piątek) [rdk] Po śniadaniu, około 8:00, udaliśmy się na Gokyo Ri (5360 m). Podejścia aż 600 metrów od stawu, do tego wystawiony bezlitośnie na słońce stok, no i wysokość – gdyż aż od 5200 z każdym metrem biliśmy własny rekord. Na dodatek niosłem GPSa i miałem świadomość, jak mało wznosimy się z każdym krokiem. Gdy wreszcie, po dwóch godzinach osiągnęliśmy szczyt, okazało się, że wznieśliśmy się o 600 metrów na odcinku 678 metrów, więc średnie nachylenie stoku wyniosło 42%. Prędkość średnia 0,3 km/h! Ale widoki przednie. Cho Oyu, Makalu i oczywiście Everest. Nawet zdjęcia nie oddają magii tego widoku… Po 1,5 godzinie zeszliśmy do Gokyo. Tutaj pół dnia odpoczynku. Szpas, leżakowanie na słońcu, potem kupiliśmy dwa Grishamy w najwyżej na świecie położonej księgarni. Następnie 30-minutowy wypad na morenę boczną Ngozumpy. Siedząc, słyszeliśmy pracę lodu w postaci stuków, trzasków, dudnienia. Coś niesamowitego. A teraz znów siedzimy w lodgu czekając na kolację. 22 listopada 2003 (sobota) [jrk] Zimna poobudka, szybkie śniadanko i opuszczamy Gokyo i klimat iście księżycowy. Na pierwszych kilometrach, szczególnie na naturalnej bramie do doliny Gokyo, mamy mały problem, gdyż szlak, prowadzący po wysoko zawieszonej półce skalnej, przecina zamarznięty wodospad. Odcinek 30 m zajmuje nam około 5 minut. Schodzimy drugą stroną doliny. Jest strasznie gorąco, wręcz parno, nawet na 4500 m. Przecinamy pola kwitnących krzaków: wkoło brąz, rudy, czerwony. Robimy masę zdjęć. Ścieżka wije się wysoko (nawet 1 km nad doliną), do tego zaledwie kilka osób idących z vis a vis, tylko dwie karawany jaków, które dość skutecznie zablokowały przejście. Ceną wspaniałych widoków i pustki jest trudność szlaku. Ciągle góra, dół, mimo stracenia na wysokości około 700 m, podeszliśmy właśnie 700 m do góry. W jednym miejscu, gdzie nie dociera słońce, pod warstwą piasku na szlaku znajduje się gruba warstwa lodu. Ale jesteśmy zbyt znużeni, żeby zakładać raki. Po około 8 godzinach marszu docieramy do Phorste na 4000 m. Wybieramy lodge, który już raz odwiedziliśmy w porze lunchu. Właściciele to jedyna na świecie małżeństwo, które zdobyło Everest. On z Chorwatami w 1997, ona 2 lata wcześniej (!) z Koreańczykami. Pierzemy skarpety, kończymy książki, idziemy spać. Jutro Namche Bazaar… 23 listopada 2003 (niedziela) [rdk] W przeraźliwie zimnej jadalni lodgu wsunąłęm ponownie muesli, po czym byle szybciej wyszliśmy na dwór. Dla rozgrzania prawie dobiegliśmy do mostu na 3650 m. Podejście 350 m na przełęcz dało nam się nieźle we znaki. Teoretycznie 1:20 h, ale nie zatrzymywaliśmy się nawet na łyk picia. A stok nagrzany jak patelnia i bardzo ostry. Zmęczenie murowane. Równie szybko jak weszliśmy, rozpoczęliśmy zejście. Wybraliśmy starą drogę, co okazało się strzałem w dziesiątkę, bo zaobserwowaliśmy może 10 m od nas całe stado kozic, a sama droga również była malownicza, prowadziła mianowicie po niewiarygodnie stromych, śliskich schodach wykutych w litej skale. Zatrzymaliśmy się na lunch na słonecznym tarasie, obserwując ekipę filmową z Japonii w trakcie kręcenia pseudodokumentu turystycznego. Potem raz-dwa do Namche, mijani raz po raz przez uczestników Everest Marathon. Na 32 km ucinamy sobie miłą pogawendkę z Brytyjczykiem obsługującym bieg. Okazuje się, że pewien Szerpa miał w tym miejscu czas 2:59 h!!! Dowiedzieliśmy się też, że rekord trasy to 4 h, a najszybciej spoza Nepalu pobiegł pewien Brytyjczyk – 10 h. W Namche powrót do cywilizacji. Prąd, czysto (jak na Nepal oczywiście), piekarnia, pralnia, internet. Po prostu inny świat! Dostaliśmy też z powrotem nasze graty, od razy tez sprzedałem saperkę (-1 kg), i dwie pary raków (-0,5 kg). Przy tym uzyskałem za obie rzeczy cenę kupna, wmawiając sprzedawcy (który też chciał mnie okantować :), że kupuje za 1/3 ceny. 1,5 kilo mniej! PS. W piekarni spotkaliśmy „naszego” Niemca z Pangboche. Nie miał najszczęśliwszej miny, a ujrzawszy tatę, głośno westchnął :))) ETAP IV: DROGA DO JIRI 24 listopada 2003 (poniedziałek) [jrk] Źle spałem, chyba dlatego że poprzedni dzień był krótki, a i wysokość mniejsza, więc potrzebujemy mniej snu. Szybko sie spakowaliśmy, śniadanie w piekarni (nie ma to jak bułeczka, kawa i czekolada nad ranem). Natknęliśmy się też na znajomych Amerykanów i Holendra, którzy schodzą jednak tylk odo Lukli, gdyż od Jiri podchodzili. Około 8 „goodbye” Namche i wysokie góry [Łyso nam było schodząc stamtąd. Można przeklinać zimno, brud, jaki, ale jednak człowiek się przyzwyczaja… Zresztą widoki codziennie rekompensowały nam trudy – rdk]. Zrobiliśmy niezły kawałek drogi, więc z góry szło się szybko. Coraz niżej, coraz cieplej, idzie się szybko. Wszystkie miejsca dziwnie znajome. Ponownie mignęli nam Amerykanie, a przy moście w Phakding w słonecznym lodgu jemy obiad razem z… naszym Niemcem, który zdaje się już nie pamiętać o traumie z Pangboche 🙂 Pod Luklą jesteśmy około 16-tej. To był długi dzień. Do tego załadowane plecaki dają znać o sobie bólem pleców. W Chauri Kharce schodzimy z głównego szlaku, od razu robi się dziko, ścieźka trochę węższa, a i wydaje się nam, że wreszcie jesteśmy w prawdziwym, dziewiczym Nepalu… Znajdujemy w Chauri Kharce tragarza, Passanga Gyalzena czyli Freddiego (adres: Chauri Kharca 2; PO BOX Lukla Airport; Solo Khumbu Distict, Sagarmatha; Nepal – solidny gość). Padamy zmęczeni po długim dniu. Jutro będzie lżej 🙂 25 listopada 2003 (wtorek) [rdk] Rano przepakowaliśmy się, po czym z dziką przyjemnością obarczyliśmy 25-kg plecakiem Freddiego, sprzedając mu przedtem nasze karimaty 🙂 Droga dzisiaj była bardzo malownicza, jakże różna od tej z wyższych wysokości – las wilgotny, trochę tropikalny, ciepło. Niewielu Europejczyków, mniej lodgy, zdecydowanie bardziej dziko. Nie przeszlibyśmy tego kawałka z plecakami. Nie po wczorajszym dniu. I tak się nieźle zmordowaliśmy – razem było chyba 800 m podejścia. Do tej pory byliśmy wśród może 5-10% turystów wędrujących bez tragarzy. Po 16 dniach czujemy różnicę! Rano przelatywało bardzo dużo samolotów z i do Lukli. NWiele z nich to cargo, ale wracają też uczestnicy Everest Marathon, więc ruch na lotnisku większy. Najprzyjemniejszy moment: godzina 15:15, kiedy, będąc bardzo zmęczonym, odjąłem 4:45 i zoreinotwałem się, że w szkole zaczynają właśnie dwugodzinny maraton u Urbańskiej. Czysta satysfakcja, od razu wstąpiły we mnie nowe siły 🙂 Podsumowywując: z Chauri Kharki do Bupsy w 7,5 godziny z postojem, około 20 km w terenie przy podejściu 800 m. Ostro. 26 listopada 2003 (środa) [rdk] Właściciel Yellow Top Lodge przycinał wczoraj na jedzeniu, więc i na śniadanie dostaliśmy czekoladę o konsystencji wody, a porcja muesli też była malutka. Nienajedzeni ruszyliśmy w trasę o 7:50 – najpierw ostre zejście do Khari Khola, tam herbatka, potem jeszcze niżej do mostu. Zmienił się krajobraz – bardziej wiejski, pola terasowe, dużo błota, zapach nawozu – tereny przypominają atmosferą i widokami Bieszczady, natomiast zapach rodem ze zmoczonej deszczem Doliny Kościeliskiej. Czułem się jak w polskich górach! Na podejściu do Nuntali zgłodnieliśmy (w tym ja bardzo), a nasz tragarz Freddie zamarudził w tyle. Zatrzymaliśmy się więc w wiosce zamieszkanej przez lud Rai (jedyna taka w Solo Khumbu). Wszystkie kobiety mają kolczyki w nosie, co wygląda nieszczególnie. Na migi tata zamówił dwie rary, do tego dla mnie kluchy (piekielnie ostre – dużo chilli). Po tym obiadku nie dość, że się ledwo ruszyłem, to do tego zionąłem ogniem niczym smok. Podejście do Nuntali, około 800m, połknęliśmy w 2,5 godziny. Nuntala opanowana jest przez maoistowskie napisy – 'zabijemy jak nie zapłacisz’ itp. Freddie miał niezłego pietra – ledwo się odzywał. Lodge, który wybrał, obsadzony był przez maoistowskich wyrostków (15 lat?), bawiących się w rewolucję. No i zabuliliśmy. Co prawda tylko 1000 Rs za nas trzech, po długich targach i odstawianiu niezłej szopki, ale zawsze. Tata jest wściekły, mówi wzburzony, że 'przylałby gówniarzowi, to wojna wyleciałaby mu z głowy’. Ale oni mają broń. 27 listopada 2003 (czwartek) [rdk] Jak zwykle wychodzimy przed ósmą, i niestety od razu musimy drałować ostro pod górę. Trakshindo Pass, 3070 m, to aż 2,5 godziny. Spotykamy na podejściu tylko jednego nie-Nepalczyka, a tak to cisza i spokój. Tylko grupa Tybetańczyków (wyrzuceni z Chin z powodów politycznych) wzbudza naszą ciekawość. Na przełęczy chwila odpoczynku, trochę widoków a la Bieszczady, i znów drałujemy, tym razem ostro w dół. Mijamy po drodze starą gompę, miejscowość, w której jemy lunch, i schodzimy do rzeki. I znowu pod górę! Grrrrrrrr… Ścieżka podnosi się wolno, lawirując na zboczach góry, trawersuje stoki, przecina strumienie. Jest gorąco jak diabli, ale wysiłek jest wynagrodzony panoramą Himalajów, od których odeszliśmy już spory kawałek. Nie widać Everestu, ale i tak powala. Po bardzo długim trawesie zaczynamy zejście do Junbesi. Jestem już zmęczony, ale tata ciągnie do przodu. Na miejscu znajdujemy ładny lodge, wreszcie bierzemy przysznic (oboje zapominamy ręczników – wycieram się tygodniową koszulką…) po czym z dziką ochotą wcinamy kolację. W międzyczasie pojawia się Włoch z Japonką, którzy spędzają 6 miesięcy w Azji. Rozmawialiśmy z nimi przez dwie godziny, przez co nie byłem w stanie skończyć Krakauera (zakupionego w Nuntali), co uczynię teraz siedząc w lodgu w Kenja dzień później. CYTAT WYJAZDU: Ja: Freddie pierze swoje rzeczy. Tata: Niedobrze… Tragarz powinien śmierdzieć jakiem i zapieprzać pod górę. 28 listopada 2003 (piątek) [jrk] Długi i ciężki dzień. Wychodzimy jak zwykle. Noc i ranek były chłodne. Czekała nas 900-metrowa wspinaczka na najwyższą przełęcz na trasie wędrówki Namche – Jiri. Lamjura Pass 3530 m. Zrobiło się ciepło, trasa niezbyt trudna, tak że na przełeczy byliśmy przed 11:00. Ponad nami śmigały samoloty latające do Lukli. Zaraz za przełęczą luch – tradycyjnie rara soup z warzywami, na ostro. Słońce świeciło, ale na tej wysokości zrobiło się chłodno. Od północnej strony w lesie rododendronowym zalegał lód. Rozpoczęliśmy najdłuższe zejście w naszym życiu – 2000 m. Widoki na sąsiednie doliny i grzbiety niezwykłe. Niestety – musieliśmy skoncentrować się na naszych kolanach. Szlak jest w fatalnym stanie. Luźne kamienie, piasek, wąwozy ściekowe, ślisko. Zmordowaliśmy się schodząc. Ostatnia godzina była dla mnie horrorem. Po prostu nogi odmawiały posłuszeństwa. Po czwartej dotarliśmy do Kenjy, wioski położonej na dnie doliny. Jeste niezwykle przyjemnie, nasza lodga to Sherpa Guest House. Dostępny kran z wodą! Można się wymyć na otwartym powietrzu, ciepło nawet w nocy, bo 20 stopni. W końcu jesteśmy niżej niż Kathmandu – zaledwie 1570 m. Dobrze że mamy tragarza. Dzisiejszy dzień to 900 metrów do góry i 2000 w dół, a jutro przecież 1200 metrów podejścia… Po przyjściu do Kenjy wypiłem pierwsze od trzech tygodni piwo. Smakowało wybornie. 29 listopada 2003 (sobota) [jrk] Przedostatni dzień naszej wędrówki. Gorąco. Te 1200 metrów brzmi jak koszmar… Do tego idziemy po wschodnio-południowym stoku!!! Trakt znowu kompletnie zniszczony, rzesze tragarzy ciągnących do Namche i Jiri. Tragarz to chyba najcięższy zawód, z jakim się zetknąłem przez całe życie. Przez kilkadziesiąt lat idą tam i z powrotem przez ten sam szlak (jedna runda – 10 dni). Niosą tyle, ile sami ważą. Są niscy, chudzi (wyglądają jak chodząca śmierć), zasuwają na bosaka. Widzieliśmy niosących dziesiątki litrów nafty w kanistrach, z 3 skrzynkami piwa, kartonami zup, oleju… Kilkunastu niosło drzwi i deski na budowę nowej lodgy. Idąc pod górę, przystają co chwilę, podpierając się solidnymi podpórkami (jednocześnie kij w marszu), z których każda waży około 5 kg. Tragarze wracający z pustym składem (czyli koszem) po prostu biegną. Dzieci od małego ćwiczone są do zawodu, widzieliśmy 3-letniego malucha niosącego swojego brata w skrzynce. A my tymczasem 1200 w górę i 1000 w dół. Godzina 16:30 – Shivalaya. Miejscowość wygląda jak rodem z Dzikiego Zachodu. Zabudowa jednopiętrowa z werandami i balkonami, oczywiście wszystko bardzo prymitywne. Lodge małe, zaniedbane, mnóstwo dzieci. Ściany w pokoju oblepione gliną. Jemy banana pie i kolację, czytam książkę, idziemy wpać. Jutro ostatni dzień. Żegnamy Himalaje, z radością wracam do domu… 30 listopada 2003 (niedziela) [rdk] Dzisiaj to właściwie półdzień, bo zaczynamy o 8 w Shivalaya, a w Jiri jesteśmy już o 12-tej. Po drodze tylko jedna przełęcz, zaledwie 2300 m, która nie stanowi dla nas już żadnego problemu. 600 m podejścia w 2 godziny i po sprawie. Ta dolina zasadniczo różni się od innych. Strasznie dużo śmieci, żebrzące dzieci, zniszczony szlak. Dużo więcej ludzi, ale też większa bieda. Wszystko przez dostęp do 'drogi’. Po raz pierwszy od 22 dni zobaczyliśmy drogę. Ale jaką!!! Półmetrowe koleiny, miejscami asfalt, czołg ledwo przejedzie 😉 Samo Jiri to małe miasto. Pełno sklepów, ruch i bajzel jak w Kathmandu. Handlarze, hurtownie, bary, dużo wojska, żywność z UNICEFU nie wiadomo czy rozdawana, czy też sprzedawana. Freddie już przed wypłatą spotkał starego znajomego. I o ile 'na służbie’ zachował się nienagannie, o tyle teraz poszedł się upić karafką whisky. Kupiliśmy sobie te pyszne ciasta z Kathmandu, snickersy, 2 kg mandarynek i colę. Po ciepłym prysznicy legliśmy w pokojach z książkami. Potem dwa spacery po wiosce ale tu naprawdę nie ma co robić. Kupiliśmy bilety autobusowe i czekamy na jutrzejszy ranek. Wyjazd 7:00 PS. Jiri ma straszne lodge i jeszcze gorsze jedzenie. ETAP V: PONOWNIE KATHMANDU 1 grudnia 2003 (poniedziałek) [rdk] Pobudka 5:15. Ledwo wstałem, do tego czuję ból brzucha i mam odruchy wymiotne. Idziemy na śniadanie o 5:50. Próbuję w siebie coś wmusić, ale nawet muesli w tym lodgu jest do bani, poza tym nie jestem głodny. Płacimy i idziemy przez budzące się Jiri na autobus. 6:30 wsiadamy, mylimy miejsca (Jiri Express ma numerowane miejsca! w przeciwieństwie do zwykłych autobusów). Wreszcie sadowimy się w zdezelowanym busie indyjskim i czekamy. Nie mieszczą mi się nogi na siedzeniu, siadam przy przejściu. Ludzie wsiadają, wysiadają, pakują i wyjmują. Dużo niepotrzebnego zamieszania, krzyku. O 7:00 głośny klakson oznajmia odjazd. Rozpoczyna się gehenna. Już trzydzieści minut po wyruszeniu pierwsza kontrola. I tak mamy już dość. To najbardziej kręta droga na ziemi. Autobus trzęsie niesamowicie na wybojach, ciągle przyspiesza, hamuje, w lewo, prosto, hamuje, prawo, w dół, hamulec, klakson… Do tego czuję się coraz gorzej… O 8:00 byłem przekonany, że nie dojadę. Skręcało mnie nie tyle z nudności, co z bólu. Zaciskam zęby, jeszcze minutę. Choć minutę. 11:30 postój na lunch. Wytaczam się z auutobusu. Jakimś cudem przejechałem już 80 km. Ledwo jem dal bhat, pojawia się temperatura. Usiłuję drzemać, ale to niemożliwe. Tego się nie da opisać. 16:30 dworzec w Kathmandu. Po 9,5 godzinach jazdy, przejechaniu 188 km, jednej awarii silnika, 5 kontrolach wojskowych, smordu wymiocin w autobusie (dzieci obok nie wytrzymały) dojechaliśmy. Pół godziny piechotą do hotelu. Przynajmniej ziemia się nie trzęsie i nie trąbi. Biorę prysznic, wskakujemy do łóżek. Tata zaczyna źle się czuć. Tak jak ja – zatrucie. Mam 39 stopni gorączki. Zasypiamy. 2-4 grudnia 2003 (wtorek – czwartek) [rdk] Nasz 3 dniowy pobyt w Kathmandu nie znalazł miejsca w pamiętniku. Internet, kupowanie pamiątek, Patan, Thamel – spędziliśmy tu masę czasu. Miasto nie robi już takiego wrażenia jak po przyjeżdzie, kultura nie jest dla nas już tak obca. Chcąc nie chcąc odliczamy godziny do odlotu. I chociaż tęsknimy za domem, za czystością, to jak myślimy o powrocie do normalnego życia… Staramy nie zawracać sobie głowy czwartkiem. Wydajemy pieniądze, nóż khukuri, dywan, idziemy do restauracji na porządne mięso. Nie jest źle… I jeszcze ponownie spotykamy Zdzicha i Ewę, tych samych Polaków, których poznaliśmy w Gokyo. Wchodząc na pokład samolotu o 1 w nocy czuję pewną ulgę. W środku jest czysto, miła obsługa, siadamy w fotelach, a obok nas nie kto inny tylko nasi Polacy 🙂 Start o 2 w nocy, jak to w Nepalu – opóźniony, o dwie godziny… EPILOG 5 grudnia 2003 (piątek) Sopot PKP, godzina 14:00. Po 8 godzinach lotu do Wiednia, kolejnych 3 z przesiadką do Warszawy, szalonej jeździe przez Warszawę na dworzec, biegu z 55 kg bagażu do kas, po śniadanie (od 7 godzin bez jedzenia – a dla nas pora obiadu), po kupnie gazet (Ja: „Miller ranny w katastrofie helikoptera?” Kioskarz: „Panie, z choinki pan się urwał?”) oraz 5 godzinnej jeździe pociągiem – wysiadamy z tobołami na peron. Jakże inaczej czuliśmy się miesiąc wcześniej, przed wyprawą w nieznane… Pora wyprać brudne rzeczy , rozpakować plecaki, i od poniedziałku do roboty… Czomolungma oznacza w jÄ™zyku tybetaĹ„skim BoginiÄ™ MatkÄ™ Ziemi i wedĹ‚ug lokalnych wierzeĹ„ gĂłra ta jest siedzibÄ… pradawnych bĂłstw. WznoszÄ…cy siÄ™ na wysokość 8844 metrĂłw szczyt jest najwyĹĽszym punktem naszego globu. Od poczÄefore(s,s0); }()); } }); Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujÄ…cych? Zaloguj siÄ™ lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczÄ…cy z powagÄ… Najpotworniejsze ostatnio Naj… oglÄ…dane Ulubione Komentowane Najnowsze artykuĹ‚y Demotywatory DCCXLVIII - 105 letni JapoĹ„czyk radzi, jak ĹĽyć dĹ‚ugo i szczęśliwie (21) PrzestaĹ„cie nam, weganie, jÄ™zyk przeĹ›ladować! ParĂłwka sojowa to nie parĂłwka, wy chore poj#by! (23) Nie zdajemy sobie sprawy z rozmiaru tych rzeczy, dopĂłki nie porĂłwnamy ich z czĹ‚owiekiem XXVIII (5) Gwiazda telewizji, egzamin wstÄ™pny i inne anonimowe opowieĹ›ci (3) Kobiety z duĹĽymi (bi)ustami CXXXIV (8) Podniebne opowieĹ›ci: Rozbitkowie, ktĂłrych nikt nie ratowaĹ‚ - Japonia, 1985 (54) Wyznania alkoholika. Jak NAPRAWDĘ wyglÄ…da miesiÄ…c bez picia (187) Dziewczyna w szokujÄ…cy sposĂłb udowodniĹ‚a, ĹĽe naprawdÄ™ szybko schudĹ‚a (84) Iluzje optyczne idealne do nadruku na t-shircie (39) Mistrzowie Internetu DXXVI - PielÄ™gniarka bez ubraĹ„ zewnÄ™trznych (55) Chuligan to nazwisko, muskuĹ‚ to maĹ‚y gryzoĹ„, a awokado to pomarszczona moszna? - pochodzenie niektĂłrych wyrazĂłw potrafi być zaskakujÄ…ce! (32) Weterani z CD Projektu zakĹ‚adajÄ… wĹ‚asne studio i tworzÄ… nowÄ… grÄ™ - W co jest grane? (39) 35 oszaĹ‚amiajÄ…cych widokĂłw z caĹ‚ego Ĺ›wiata V (37) Wielopak Weekendowy CMLXXXVIII - ....no i jak wyglÄ…dam? Elektrownia JÄ…drowa w Ĺ»arnowcu - jak wyglÄ…da warta 2 miliardy dolarĂłw prawie 30-letnia pamiÄ…tka po atomowym projekcie PRL-u (120) Ukryte przeznaczenie przedmiotĂłw codziennego uĹĽytku, o ktĂłrych wiele osĂłb nie ma pojÄ™cia (131) 7 przeraĹĽajÄ…cych miejsc, do ktĂłrych pchajÄ… siÄ™ turyĹ›ci (38) Nigdy nie zostawiaj w samochodzie lustra parabolicznego (28) Znany patostreamer wpadĹ‚ w furiÄ™ przez memy na Wykopie, efektem czego powstaĹ‚o ich jeszcze wiÄ™cej (121) Najmocniejsze cytaty ostatnich dni – PO zastosowaĹ‚o na Was socjotechnikÄ™ i prezes Wam to wyjaĹ›ni (118) Starsze historie Jak to drzewiej bywaĹ‚o Everest View Trek (lub też Namche Bazar trek) to takie podstawowe wprowadzenie do obszaru Khumbu. Jest szczególnie odpowiedni dla tych, którzy boją się dużych wysokości lub po prostu nie mają siły na ukończenie pełnego trekkingu do bazy pod Everestem lub trekkingu na trzech siodłach. Nawet podczas tego marszu zobaczysz najwyższą górę świata, Mount Everest, Lhotse czy Ama Dablam. Dzień 1 - 2 Trekking do Namche Bazar Początek poświęcony jest przeniesieniu się do ** Lukli ** (2850 m npm), punktu startowego trekkingu. Lot małego samolotu nad zielonymi grzbietami gór jest tego wart, ale punktem kulminacyjnym jest lądowanie na bardzo krótkim pasie startowym. Poza kilkoma starymi domami nie widać go w samym Lukle. Jeśli więc przyjedziesz wcześniej, wybierz się na marsz w kierunku ** Namche Bazar **. Następnego dnia czeka na Ciebie reszta marszu do Namche Bazar. Prawie przez cały dzień zejdziesz poniżej trzech tysięcy metrów ale ostateczne podejście na pewno zajmie Ci choć trochę (z Lukli bez problemu można się tam dostać w jeden dzień, co jest idealne dla tych, którzy z czasem są skorpionami). Ta część trekkingu jest najbardziej zatłoczona, ponieważ każdy musi tam jechać iz powrotem. ** Namche Bazar ** (3440 m jest już stosunkowo wysokie, więc niektórzy już tu wyczuwają wysokość. Odtąd musisz pomyśleć o aklimatyzacji, aby nie dostać choroby górskiej. Część planu podróży Artykuł: Lot Katmandu - Lukla Wycieczka pod Everest jest pożądanym celem wielu odwiedzających Nepal. Jednym ze sposobów stosunkowo łatwego dotarcia tam jest… Kontynuuj czytanie Część planu podróży Artykuł: Wycieczka Lukla - Namche Bazar Marsz z Lukli do Namche Bazar to rozgrzewkowy etap trekkingu na Everest prowadzący prawie na całej długości poniżej trzech… Kontynuuj czytanie Część planu podróży Artykuł: Wycieczka po Namche Bazaar Namche Bazar (3440 m npm) to największe miasto w całej dolinie Khumbu, malowniczo położone w okrągłym amfiteatrze górskim. Jeśli… Kontynuuj czytanie 3 - 4 dzień Wioski Szerpów i podróż przez dolinę Bhote Khosi Następnego dnia jednodniowy spacer po wioskach Szerpów ** Khumjung ** i ** Khunde **, położonych nad bazarem Namche. Ponadto po drodze z ** Everest View ** po raz pierwszy zobaczysz Everest, Lhotse i mityczną Ama Dablam. Na koniec następuje etap, na którym oddzielasz się od tłumów zmierzających na Everest najkrótszą możliwą trasą i wyruszasz w kierunku ** Thame ** w dolinie Bhote Koshi. Oprócz trasy naszego trekkingu prowadzą tu jeszcze dwa trudniejsze – przez niebezpieczne siodło ** Tesi Lapcha ** (5755 m do ** doliny Rolwaling ** i dalej na przełęcz ** Nangpa la (5806 m **, gdzie niegdyś istniał szlak handlowy soli do Tybetu. Tam też prowadzi wędrówka przez trzy siodła, jako bardzo fajna alternatywa dla klasycznego marszu na BC Everest. W okolicach Thame można również wybrać się na wycieczkę do ładnego klasztoru lub wybrać się na spacer i wspiąć się na szczyt ** Sunder Peak ** do pięciu tysięcy metrów nad poziom morza. Część planu podróży Artykuł: Wycieczka do Khumjung i Khunde Popularna wycieczka aklimatyzacyjna prowadzi na Everest i dalej do wiosek Szerpów Khumjung (3780 m npm) i Khunde (3860 m npm).… Kontynuuj czytanie Część planu podróży Artykuł: Wycieczka Namche Bazar - Thame Wycieczka do Thame (3800 m z Namche Bazar może być tylko jednodniową wycieczką aklimatyzacyjną, na kolejny początek… Kontynuuj czytanie Część planu podróży Artykuł: Spaceruj po Thame Jeśli wyruszysz wcześnie rano z Namche Bazar do Thame, nadal będziesz miał dużo czasu na popołudniową wycieczkę po okolicy.… Kontynuuj czytanie Dzień 5 - 7 Wróć do Kathmandu Z Thame możesz przejść tą samą drogą przez ** Namche Bazar ** lub jeśli masz więcej siły i alternatywny marsz przez ** Kongde ** (4250 m npm), skąd czeka na Ciebie kolejny ładny widok na Everest. Jeśli się pośpieszysz, za dwa dni wrócisz do Katmandu, za trzy w wygodniejszym tempie.

mount everest widok z samolotu