historie wielkiej wagi przed i po

Historie wielkiej wagi: Sarah - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Trudne dzieciństwo spędzone z agresywnym ojczymem i uzależnioną od narkotyków matką sprawiło, że Sarah waży dziś 272 kg. Kobieta ma 24 lata. Jeśli nie chce umrzeć, musi zacząć walczyć. Historie wielkiej wagi - dalsze losy: Nicole i Ashley D. - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Ashley zależy na tym, aby poddać się operacji usunięcia zbędnej skóry. Nie trzyma jednak diety. Nicole wraca do Ohio. Nie wiadomo, jak ta sytuacja wpłynie na jej walkę z otyłością. Historie wielkiej wagi - Liz My 600lb Life 6. serial dokumentalny USA 2018, 120 min Kolejne spotkania z ludźmi, których waga zaczęła wskazywać ponad 270 kilogramów. Wreszcie postanowili zacząć walczyć z nadwagą. Historie wielkiej wagi: Zsalynn - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Zsalynn waży 300 kg. Jest uzależniona od innych ludzi, którzy pomagają w opiece nad jej córką. Kobieta musi zdecydować się na zmiany. Historie wielkiej wagi: Tamy Lyn - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Burzliwa relacja z mężem spowodowała, że Tamy Lyn szukała pocieszenia w jedzeniu.Teraz waży 227 kg. Zupełnie odizolowana od świata zewnętrznego, musi spróbować zacząć życie od początku. Espace Rencontre Annecy Le Vieux Adresse. Podróż do Polski miała być zwieńczeniem życiowych marzeń Marii Gonzagi. Francuska arystokratka wyzbyła się wszystkich posiadłości i perspektyw w ojczyźnie, a nawet zmieniła imię – na Ludwikę Marię – aby wreszcie dostąpić upragnionej korony. Nad Wisłą czekało ją jednak wielkie rozczarowanie. Małżeństwo Ludwiki Marii Gonzagi miało charakter czysto polityczny. Zawarto je w interesie dworu francuskiego i było negocjowane bezpośrednio przez potężnego kardynała Mazzariniego oraz królową matkę Annę Austriaczkę. Reklama Aby nic nie zakłóciło układów, ślub przypieczętowano już w Paryżu – tyle że bez udziału polskiego króla, którego zastąpił specjalnie wyznaczony pośrednik. 5 listopada 1645 roku 35-letnia Ludwika Maria została żoną Władysława IV Wazy, którego nigdy nie widziała na oczy. Nalany, brzydki, wymagający Arystokratka zdawała sobie dobrze sprawę z tego, że starszy od niej o 16 lat monarcha jest bardzo schorowany. Nie oszczędzono jej też doniesień o wyjątkowo niezachęcającej sylwetce Wazy. Podpisanie kontraktu ślubnego Ludwik Marii Gonzagi. Rycina Abrahama Bosse z 1645 roku. Po Francji krążył nawet złośliwy wierszyk, wyśmiewający fakt, że panna o tak świetnym pochodzeniu – uważająca się za spadkobierczynię cesarzy bizantyjskich – została wydana za człowieka siwego i z wielkim brzuszyskiem. Ludwika Maria ignorowała wszelkie docinki. Skądinąd doszły ją wieści, że Władysław to władca oświecony, rozmiłowany w sztuce, wielce kulturalny. Chociaż na pewno nie przystojny. Reklama „Był właściwie kaleką, monstrualnie gruby, o nalanej twarzy, brzydki” — wylicza historyczka Bożena Fabiani. Dla Francuzki to wszystko nie miało jednak znaczenia. Nad Wisłę jechała nie po miłość, ale po koronę. Wierzyła, że król będzie dla niej partnerem w inteligentnej, salonowej dyspucie; że ona sama stanie się jego doradczynią, nawet przyjaciółką. I że będzie mogła robić to, co zawsze było dla niej celem — panować. W najgorszym razie spodziewała się przynajmniej szacunku i pozorowanej uprzejmości. Ale nawet to były nadzieje zdecydowanie na wyrost. Tekst powstał w oparciu o moją nową książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Damy srebrnego wieku kupicie na Dzień rozczarowania Władysław faktycznie miał lotny umysł i liczne talenty. Szarmanckim nie można by go było jednak nazwać. U schyłku życia stale zdradzał irytację, uchodził za choleryka, był opryskliwy. I to nawet w chwilach, kiedy etykieta wydawała się sprawą najwyższej wagi. Swoim odstręczającym, wręcz nieludzkim manierom dał wyraz 10 marca 1646 roku, gdy po rozlicznych trudnościach, opóźnieniach i wykrętach zgodził się powitać małżonkę w Warszawie. Reklama „Rozczarowanie i wstyd nie dodają krasy” W połowie oficjalnego wjazdu do miasta nowa królowa zatrzymała się w przygotowanym zawczasu domu, aby się „przebrać i dać sobie utrefić włosy”. Na pewno chciała w tym dniu wyglądać jak najpiękniej. Ze źródeł jasno jednak wynika, że nie do końca jej się to udało. Ogromne zmęczenie, trudy towarzyszące wielomiesięcznej podróży przez ogarniętą wojną Europę, a chyba przede wszystkim stres odbijały się na twarzy i sylwetce Gonzagówny. Maria Gonzaga na miedziorycie z 1645 roku. Portret jest znany w wielu zbliżonych do siebie wariantach, zwykle niezbyt udanych. „Rozczarowanie i wstyd nie dodają krasy niewiastom, a cierpienie pozbawia oczy blasku” — komentowała francuska dama dworu i pamiętnikarka pani de Motteville. Ludwika Maria już zmagała się z obawami; zaraz miała zaś najeść się wstydu i stracić wszelkie nadzieje. Konkurencja nie do pokonania Być może największy problem wynikał z tego, że nowej królowej przyszło konkurować… z samą sobą. Władysław IV był w posiadaniu portretu Gonzagówny, który przysłano mu już w roku 1635, podczas wcześniejszych, nieudanych negocjacji ślubnych. Obraz nie przetrwał do naszych czasów. Należy jednak sądzić, że umiejętny artysta, zaangażowany w sprawę o tak wielkiej wadze, upiększył swoją modelkę, udoskonalił jej rysy, czy nawet uczynił z niej wzór XVII-wiecznej urody. Na widok tego portretu Władysławowi szybciej zabiło serce. I choć względy polityczne kazały mu wówczas wybrać Habsburżankę, zachował piękny portret. Już dwudziestoczteroletnia Ludwika Maria musiałaby ogromnie się trudzić, by dorównać swojemu malarskiemu alter ego. Teraz jednak panna młoda była kobietą o dekadę starszą. A nawet najbardziej zadbana i elegancka dama po trzydziestce nie byłaby w stanie z powodzeniem udawać niewinnego podlotka. Król Polski, który sam zmienił się nie do poznania — z przystojnego i silnego młodzieńca o przyjemnej aparycji w „siwego brzuchacza”, z którego szydziła paryska ulica — powinien był to rozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. Wcale jednak nie rozumiał. Reklama Ludwika Maria odznaczała się śnieżnobiałym uśmiechem, piękną karnacją, regularnymi rysami, wielu komentatorów chwaliło też jej ogólną sylwetkę. Zdecydowanie mogła się podobać, nawet jeśli — jak notował jeden z polskich magnatów — ciężka droga wywołała u niej „bladość i wymizerowanie oblicza”. Najwidoczniej jednak Władysław oczekiwał znacznie więcej. „Bez cienia przyjaźni i dobrotliwości” Pani de Motteville, znająca temat za sprawą rozmów z francuską ambasadorką marszałkową de Guébriant, pisała, że król był „stary, ociężały na skutek podagry i tuszy” oraz, że powodowały nim „choroba i markotne usposobienie”. Władysław IV Waza na XVIII-wiecznym obrazie. Na Ludwikę Marię czekał przez cały dzień, najpierw wypatrując grzęznących w błocie karoc z okien pałacu, a następnie siedząc w drzwiach kościoła. Dwa niezależne źródła podają, że ponieważ spuchnięte nogi nie pozwoliły mu wziąć udziału w pochodzie, kazał ograniczyć ceremonie i zrezygnować z należnej w takim momencie pompy. Gdy wreszcie Ludwika Maria uklękła przed małżonkiem, ten — według pani de Motteville — „odniósł się do niej bez cienia przyjaźni i dobrotliwości”. I to mimo że ledwie parę godzin wcześniej, przez pośredników, wyrażał „gorące pragnienie” zobaczenia oblubienicy. Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu. Jedyny komentarz króla Księżniczka, pobladła i stremowana, ucałowała wyciągniętą dłoń króla. On nie zrobił żadnego gestu, nie odezwał się. Zmierzył tylko Ludwikę Marię wzrokiem i odwrócił głowę. Wreszcie przemówił, ale do stojącego obok francuskiego dyplomaty, hrabiego de Brégy. Mówił z drwiną, tak głośno, by słyszał go każdy dokoła. Dworzanie, dyplomaci, członkowie orszaku i przedstawiciele elit: „I to ma być ta wspaniała piękność, o której tyle mi pan opowiadał?”. Na ripostę nawet nie czekał. Kazał kanclerzowi wygłosić oficjalną łacińską przemowę, z grobową miną wysłuchał też oracji przyszykowanej przez towarzyszącego Ludwice Marii francuskiego biskupa. Gdy tylko dobiegła końca, polecił zanieść swoje krzesło przed ołtarz. Reklama „Oboje doznali głębokiego rozczarowania” Nawet dla świadków, którzy nie słyszeli brutalnego komentarza, było rzeczą oczywistą, że król nie jest kontent. „Nasunęła mi się myśl złowróżbna. Podobnie jak inni, zauważyliśmy, że najlepsza i piękna pani przy wejściu do kościoła nie spodobała się królewskiemu małżonkowi” — relacjonował kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł. Oboje, jak podkreślał senator, „doznali głębokiego rozczarowania”. Król wyglądem małżonki, królowa — wyjątkowym chamstwem i bezdusznością męża. O pełnym blichtru, ale też brudu i tragedii świecie XVII-wiecznego dworu piszę w mojej nowej książce pt. Damy srebrnego wieku. Dowiedz się więcej na Także Stanisław Oświęcim, inny obserwator wypadków, powtarzał osąd zebranych, że król „nie taką w Królowej Jej Mości gładkość widział, jak mu obiecywano i na konterfektach z Francji posyłanych malowano”. W efekcie miał z miejsca i zupełnie „stracić serce do niej”. Milczenie i melancholia Zdruzgotana Ludwika Maria starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo przeżyła kulminacyjny moment podróży. Francuska dama dworu musiała jednak mieć słuszność, pisząc, że „cała jej radość pierzchła na skutek prezencji króla”. Reklama Dalej pani de Motteville notowała, że Władysław „nie tracąc nic ze swej szorstkości, poślubił powtórnie królową”, by potwierdzić związek już zawarty w Paryżu. Gonzagówna próbowała okazywać radość, włączać się w śpiewy i laudacje. Trudno było jej jednak zachować pozory w sytuacji, gdy Władysław nieustannie się krzywił. „Zaprowadziliśmy potem Królestwo Ich Mość gankami zwyczajnymi do pokojów” — ciągnął swą opowieść Stanisław Oświęcim. Nie było w tym dniu żadnych zabaw dworskich, nawet najznamienitsi goście rozeszli się do domów. Ludwika Maria na jednej z kopii zaginionego portretu pędzla Justusa van Egmonta. Być może wariant tego właśnie obrazu trafił do Władysława IV w toku negocjacji ślubnych. Władysław i Ludwika Maria zasiedli wspólnie do wieczerzy w możliwie najwęższym gronie. „Nie w takiej jednak, jak się spodziewano wesołości” — skomentował jeden z pamiętnikarzy. — „Owszem, raczej w milczeniu i melancholii”. „Lepiej by było wrócić do Francji” Marszałkowa de Guébriant, pełniąca rolę opiekunki nowej królowej i gwarantki dopełnienia związku, starała się pudrować rzeczywistość, robić jak najlepszą minę do tak zepsutej i przykrej rozgrywki. Przekonywała króla, że przyprowadziła mu „jedną z najcnotliwszych i najpiękniejszych, i najdoskonalszych księżniczek, jakie kiedykolwiek wyszły z Francji”. O tym, jak niewiele wskórała, znów można wnioskować z pamiętników pani de Motteville. „Wszystko, z czym się zetknęły” — pisała o wrażeniach marszałkowej i królowej paryska dama dworu — „wzbudziło w nich przerażenie”. Jedzenie miało być z wyglądu „okropne, a tysiąc razy jeszcze gorsze w smaku”. Król milczący i opryskliwy. Podobno do samej Gonzagówny „nie przemówił ani razu”. Reklama Finał posiłku też okazał się kompromitujący, jako że Władysław IV kazał się odnieść do własnych komnat, a Ludwikę Marię odesłano do przeznaczonych dla niej apartamentów. O nocy poślubnej monarcha nawet się nie zająknął. „Królowa, przybita sytuacją, powiedziała cicho do swej opiekunki, że lepiej by jej było wrócić do Francji” — notowała pani de Motteville. ** Tekst powstał w oparciu o moją nową książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Jedną z głównych bohaterek historii jest właśnie Ludwika Maria Gonzaga. Damy srebrnego wieku kupicie na Dorota Witt Filmik tańczącej Anny Lewandowskiej odzianej jedynie w poduszki, które miały zrobić z niej otyłą kobietę, w mig dotarł do (bez przesady!) milionów internautów. Trenerka szybko przeprosiła tych, którzy poczuli się urażeni. Okazało się, że wyśmiewała grubych, by... pokazać, że jest #BodyPositive, czyli: akceptuje swoje ciało i zachęca do tego wszystkich. Efekt? Chyba dokładnie odwrotny. Anna Lewandowska przeprosiła i sprawa byłaby zakończona, gdyby nie głośne echa, którymi wciąż się odbija. Aktywistka Maja Staśko skomentowała karykaturalny filmik tak: „Żarty z grubych osób są tak samo śmieszne, jak żarty z gwałtów. Grube osoby to ludzie, nie obiekt żartów czy inwektywa. A Lewandowska nazywa swój filmik #bodypositive. To jest przeciwieństwo ciałopozytywności!”. Trenerka: wolnoć Tomku na swoim instastories Okazuje się jednak, że nie wszystkim ta historia dała do myślenia. Niedawno do redakcji przyszedł list oburzonego bydgoszczanina, który opisuje zachowanie pewnej popularnej w mieście trenerki personalnej:- Upubliczniła w mediach społecznościowych zdjęcie otyłej dziewczyny, stojącej w kolejce do Mc Donalda, opatrzyła je emotikonem „buźka ze łzami w oczach” i pytaniem „why?”. Może nie śmiała się z niej wprost, ale jakby wyrażała zaniepokojenie: dlaczego taka dziewczyna stoi w kolejce po fast food, zamiast wziąć się za siebie? A ja pytam: jakim prawem trener personalny robi komuś ukradkiem zdjęcie, publikuje je i - choć nic nie wie o tej osobie - krytykuje jej styl życia? Co na to wywołana do tablicy trenerka? Odpowiada krótko: - Na własnym profilu każdy ma prawo do swobody wrzucanych treści oraz ich własnej interpretacji. Relacja, którą przedstawiłam, nie powinna nikogo urazić, tym bardziej, że na zdjęciu nie jest widoczna twarz, a nawet trudno rozpoznać płeć owej osoby. A naszym zdaniem - można, więc zdjęcia nie publikujemy. O tym, że czasem łatwo jest posunąć się o jeden krok za daleko przekonali się też klienci jednej z toruńskich siłowni. Tam doświadczony i ceniony trener nagrał telefonem otyłego klienta na bieżni, który wziął ze sobą chipsy i sok. Filmik wrzucił do sieci. Rozpętała się burza. Siłownia zareagowała natychmiast: zawiesiła trenera w pracy i przeprosiła. Dla wielu osób już samo zgłoszenie się do specjalisty jest dużym wysiłkiem i przełamaniem swoich ograniczeń. Jeśli już zdecydują się zrobić ten pierwszy krok, a usłyszą krytykę, mogą się szybko wycofać, nie podejmą współpracy, a stres powstały w wyniku takiej konfrontacji prawdopodobnie zaczną... zajadać, co tylko pogłębi ich problemy. Psycholog: oceniamy, bo to nie wymaga wysiłku Czy cel, jakim jest skuteczna motywacja klienta do pracy nad sobą, uświęca środki, jakich użyć może trener lub dietetyk? - Nie powiedziałabym, że publikowanie takich ukradkiem nagranych filmów czy przypadkowo zrobionych zdjęć jest nieetyczne (etyka to bardzo złożona kwestia), na pewno to nieprofesjonalne - komentuje Magdalena Smoczyńska, psycholog. - Obserwujemy na co dzień, że panuje powszechna gloryfikacja fizyczności, kult wysportowanego, nienagannego ciała. Głównie takie widzimy w mediach społecznościowych celebrytów. Zapominamy tylko, że życie nie wygląda jak na zdjęciach z Instagrama. Że nadliczbowe kilogramy to czasem nie wynik niezdrowego stylu życia, a otyłość wtórna, związana z przyjmowaniem leków na choroby przewlekłe. A może ktoś nie może schudnąć, bo boryka się z zaburzeniami endokrynologicznymi? A co, jeśli nie może akurat zająć się swoim ciałem, bo cierpi na zaburzenia psychiczne, np. depresję i w pierwszej kolejności chce ją pokonać? Stygmatyzowanie osób z nadwagą i otyłością wyrządza im krzywdę. Nie możemy myśleć schematem, że każdy gruby jest zaniedbany, otyły z wyboru. Ocenianie przychodzi nam łatwo, bo nie wymaga od nas żadnego wysiłku. Nauczenie się niewydawania pochopnych sądów na temat wyglądu innych wymaga pracy. By spojrzeć szerzej na problem danej osoby, musimy podjąć świadomy wysiłek poznawczy, rozważyć inne możliwości niż ta, która nasuwa się jako pierwsza: jest gruba, bo się obżera. - Każdy jest kowalem własnego losu. Niektórzy piją alkohol, choć wiedzą, że to nie jest element zdrowej diety, inni palą papierosy, choć mają świadomość, że szkodzą. Jeszcze inni decydują się na jedzenie fast foodów, choć z pewnością zdają sobie sprawę, że to nie jest jedzenie, które pomaga zachować zdrowie. Sami muszą jednak dojrzeć do tego, by przejść od teoretycznej wiedzy do zmiany nawyków żywieniowych. Ocenianie i zawstydzanie nie przyspieszy tego procesu - tak na sprawę patrzy Aleksandra Chołody, terapeutka medycyny integralnej. - Moje doświadczenie z podopiecznymi pokazuje jasno: efekty można uzyskać pracując z tymi, którzy naprawdę tego chcą, bo są już gotowi przyjąć rady specjalisty. Właśnie: rady, nie oceny. Skupiam się na edukacji, na pokazaniu wartości płynących ze zdrowych wyborów, nie na bezpośrednim wytykaniu błędów, wpędzaniu w poczucie winy czy pogłębianiu i tak często już istniejących kompleksów. To osłabia samoocenę i raczej odbiera motywację, niż pobudza do zmiany. Publikowanie zdjęcia zrobionego ukradkiem gdzieś przed fast foodem bez zgody sfotografowanej osoby i sugerowanie, że zachowuje się ona nieracjonalnie, wytykanie mankamentów jej figury (poza tym, że to naruszenie prawa) może wywołać falę hejtu. Trener może wskazać palcem, ale... A co z motywacją? Może jak trener wskaże palcem, co jest ze mną nie tak, łatwiej będzie mi znaleźć siłę do pracy nad sobą? Skupiam się na edukacji, na pokazaniu wartości płynących ze zdrowych wyborów, nie na bezpośrednim wytykaniu błędów, wpędzaniu w poczucie winy czy pogłębianiu i tak często już istniejących kompleksów. To osłabia samoocenę i raczej odbiera motywację, niż pobudza do zmiany. - Trener ma za zadanie wskazać palcem, ale dopiero, gdy zostanie o to poproszony - precyzuje Aleksandra Chołody. - Możemy zastosować albo motywację „od” (metoda kija), albo motywację „do” (to marchewka). Idąc na siłownię, mówimy: „poćwiczę, bo nienawidzę swoich wałeczków” albo: „poćwiczę, bo poczuję się wtedy lepiej”. Zdecydowanie wybieram metodę marchewki: wsłuchiwanie się w swój organizm, nagradzanie, radość z małych kroków, niewielkich, ale sukcesywnych osiągnięć. Choć sami często katujemy się motywacją „od”. To właśnie ma na celu porównywanie się ze szczupłymi, pięknymi, wysportowanymi. Zachęcam jednak do próbowania „marchewki”. Wątpię, by trenerzy personalni uzyskali zamierzony efekt, strasząc podopiecznych, pokazując zdjęcia innych, mówiąc: ćwicz, bo będziesz wyglądała tak, jak ona. Nawet jeśli trener chce zasugerować podopiecznej (a nie przypadkowo spotkanej osobie!) zmianę nawyków żywieniowych, dużo lepiej byłoby, gdyby zrobił to podczas merytorycznej rozmowy, a nie posuwał się do wytykania palcem i hejtu rodem z podstawówki. Czym innym jest publikowanie zdjęć klientów przed i po metamorfozie - za ich zgodą. To rzeczywiście może motywować innych do pracy nad sobą, uzmysłowić tym, którzy dopiero rozpoczynają starania o zdrową sylwetkę, że wszystko jest możliwe. Myślę jednak, że takie nieeleganckie i wątpliwe etycznie zachowania marketingowe jak publikacja ukradkowego zdjęcia i wyśmiewanie osób z problemem zdrowotnym, jakim jest otyłość, wyeliminują sami konsumenci. Nie chciałabym przyjść do trenera, który postąpił w ten sposób. Z tyłu głowy miałabym myśl: mnie też ocenia, może już cyknął mi fotkę. W tej historii martwi jeszcze coś: krytyka popłynęła ze strony trenerki, czyli osoby, której klienci zaufali, do której przyszli po pomoc, wsparcie, która miała ich zmotywować do pracy. - Dla wielu osób już samo zgłoszenie się do specjalisty jest dużym wysiłkiem i przełamaniem swoich ograniczeń. Jeśli już zdecydują się zrobić ten pierwszy krok, a usłyszą krytykę, mogą się szybko wycofać, nie podejmą współpracy, a stres powstały w wyniku takiej konfrontacji prawdopodobnie zaczną... zajadać, co tylko pogłębi ich problemy - ostrzega Magdalena Smoczyńska. - Więcej jeszcze: często nawet jedno spotkanie ze specjalistą skłania klientów do wydawania generalnych sądów. Takie zawiedzione osoby być może już nie odważą się poszukać innego trenera, bo będą przekonane, że spotka je to samo. Główną motywacją specjalistów powinna być edukacja, uświadamianie o korzystnych efektach stosowania zdrowej diety i uprawiania sportu. A wszystkim nam na pewno przyda się więcej empatii i życzliwości na co dzień. A jednak treningi personalne, zwłaszcza, kiedy nie można korzystać z siłowni, są bardzo popularne. - Świetnie, bo trening na własną rękę czasem może przynieść negatywne skutki, nawet kontuzje, a brak spektakularnych efektów przy nieumiejętnym doborze diety, podkopie naszą samoocenę. I cofniemy się do punktu wyjścia - mówi Aleksandra Chołody. Porównywanie leży w naszej naturze Dlaczego, skoro nie lubimy być oceniani, tak łatwo przychodzi nam wszystkim, bez względu na zasięgi w sieci, ocenianie ciał obcych ludzi, zawstydzanie innych z powodu wyglądu? I w końcu - kto, z kim i po co się porównuje? - Porównywanie się z innymi leży w naszej naturze. Możemy albo porównywać się w górę (z osobami, które wydają nam się w jakiejś dziedzinie lepsze od nas), albo w dół (jeśli to my czujemy się od kogoś lepsi). Ten drugi sposób może być zgubny: kiedy oceniamy, że ktoś jest otyły, patrzymy na siebie i myślimy: ze mną nie jest jeszcze tak źle. I nabieramy przekonania, że nic ze swoim zdrowiem robić nie musimy. Chronimy w ten sposób swoje ego, zachowujemy dobre samopoczucie, uspokajamy się, ale nie budujemy żadnej motywacji do pracy nad sobą - mówi Magdalena Smoczyńska. - Kiedy porównujemy się z wysportowaną celebrytką, możemy poczuć siłę do działania, ale równie dobrze frustrację czy rozgoryczenie, bo: mnie się na pewno nie uda być tak perfekcyjną, nie dam rady. Efektem może być zaniżona samoocena. Dlatego lepsze niż porównywanie się z innymi będzie czerpanie inspiracji, np. z profesjonalnego trenera. I to nie z jego wyrzeźbionej sylwetki (nie ma ideałów, a zdjęcie, to zdjęcie, nie człowiek!), a z jego stylu życia, podejścia do diety i aktywności fizycznej. Ślepe zapatrzenie na popularnych w mediach społecznościowych celebrytów może sprawić, że przestaniemy myśleć o realizacji własnych celów, o swoich potrzebach, zaczniemy żyć ich życiem. Dołączył: 2013-05-05 Miasto: Poznań Liczba postów: 1384 19 września 2018, 16:28 Ogladacie na TLC program Historie wielkiej wagi ?? Doszlam do wniosku, ze te wszystkie osoby maja cos z garem i nadwaga to choroba psychiczna. Dołączył: 2007-11-08 Miasto: B Liczba postów: 11276 19 września 2018, 16:43 Ogladacie na TLC program Historie wielkiej wagi ?? Doszlam do wniosku, ze te wszystkie osoby maja cos z garem i nadwaga to choroba psychiczna. Ameryki nie odkrylas. Uzaleznienie od jedzenia jest takie samo jak od alkoholu czy narkotykow. Ludzie sobie jedzeniem sprawiaja przyjemnosc, pocieszaja sie, bo maja jakies problemy. Samotnosc, depresja etc. sadcat 19 września 2018, 17:02 Oglądalam w zimie, teraz chyba od początku leci. Myślę, ze oni nie znaja innego jedzenia... moze matka im nie gotowała? Bo tam albo mcdonalds albo gotowe dania z supermarketu? No i ogromne ilości napoi gazowanych, slodzonych... Poza tym, jak juz zaczynaja gotować go tez tak... sztucznie mi sie to wydaje. Mieso pakowane, warzywa myte, pakowane, wszystko takie "sterylne". Edytowany przez 19 września 2018, 17:04 Fattyola Dołączył: 2018-09-16 Miasto: Wrocław Liczba postów: 16 19 września 2018, 17:03 FabriFibra napisał(a):K1985 napisał(a):Ogladacie na TLC program Historie wielkiej wagi ?? Doszlam do wniosku, ze te wszystkie osoby maja cos z garem i nadwaga to choroba psychiczna. Ameryki nie odkrylas. Uzaleznienie od jedzenia jest takie samo jak od alkoholu czy narkotykow. Ludzie sobie jedzeniem sprawiaja przyjemnosc, pocieszaja sie, bo maja jakies problemy. Samotnosc, depresja Każda z tych osób ma pewną historię, która na to wpłynęła... Dziwne, że tak wiele osób nie rozumie powagi uzależnienia od jedzenia. Jak jest się anorektyczką, to jest się chorym, biednym, z zaburzeniami- i racja,bo to koszmarna choroba, mam przykład w rodzinie i jest to bardzo ciężkie do wytłumaczenia i zrozumienia. Jak ktoś jest chorobliwie otyły, to jest po protu grubasem- ma przestać się opychać i już-mało osób uważa to za problem, częściej za lenistwo i zaniedbanie... sadcat 19 września 2018, 17:09 Fattyola napisał(a):FabriFibra napisał(a):K1985 napisał(a):Ogladacie na TLC program Historie wielkiej wagi ?? Doszlam do wniosku, ze te wszystkie osoby maja cos z garem i nadwaga to choroba psychiczna. Ameryki nie odkrylas. Uzaleznienie od jedzenia jest takie samo jak od alkoholu czy narkotykow. Ludzie sobie jedzeniem sprawiaja przyjemnosc, pocieszaja sie, bo maja jakies problemy. Samotnosc, depresja Każda z tych osób ma pewną historię, która na to wpłynęła... Dziwne, że tak wiele osób nie rozumie powagi uzależnienia od jedzenia. Jak jest się anorektyczką, to jest się chorym, biednym, z zaburzeniami- i racja,bo to koszmarna choroba, mam przykład w rodzinie i jest to bardzo ciężkie do wytłumaczenia i zrozumienia. Jak ktoś jest chorobliwie otyły, to jest po protu grubasem- ma przestać się opychać i już-mało osób uważa to za problem, częściej za lenistwo i zaniedbanie...Wpieprzac dziennie 30 000kcal normalne nie jest... rozumiem sie obrzrec na 5 000 ale 30 000? Oni sobie sprawy nie zdaja ile kcal ma 1 hamburger... a dla nich taki hamburgerek to jak dla mnie 1 ciasteczko. Mysla, ze jak jest cos male to ma malo kcal, tu brak podstawowej wiedzy. No ale jesli jedza tak latami, to napewno jest to uzaleznienie juz i nic "niormalnego" im nie posmakuje. Dołączył: 2018-04-08 Miasto: Liczba postów: 1720 19 września 2018, 17:20 Dlatego zawsze mi szkoda grubych osob. To jest strasznie przykre. Oni traca rodziny, prace staja sie kalekami zupelnie jak w uzaleznieniu od alko czy narkotykow. Dołączył: 2018-05-01 Miasto: Dąbrowa Górnicza Liczba postów: 1600 19 września 2018, 17:59 oglądałam to regularnie, teraz już nie, ale kiedy to oglądałam, to te grube osoby często, a może nawet w większości, twierdziły że były molestowane seksualnie w dzieciństwie, i moja inna obserwacja jest taka że z 70, może 75% tych olbrzymie otyłych ludzi to kobiety Jemiolowa7 19 września 2018, 18:21 Bardzo często były to osoby molestowane, często z rozbitych rodzin, więc myślę, że to objadanie jest spowodowane jakąś traumą. Mnie zawsze śmieszy, jak oni się tłumaczą, że np. się przeprowadzali, albo byli w trasie i nie mogli jeść zdrowo tylko zamawiali hamburgery. To nie mogli zamówić sałatki, albo jakiejś zupy? Albo, że jedzą niezdrowo, bo nie mają kasy. Chyba taniej ugotować jakąś zupę albo warzywa z kaszą w domu, niż zamawiać fast food. Dołączył: 2009-11-11 Miasto: Melbourne Liczba postów: 15311 19 września 2018, 18:41 Tak. A właściwie oglądałam, bo ciągle są te same odcinki. Polecam wszystkim szczególnie ten z Jamesem - najbardziej masakryczny. Edytowany przez roogirl 19 września 2018, 18:42 Dołączył: 2018-09-18 Miasto: Ll Liczba postów: 8 19 września 2018, 18:45 Jemiolowa7 napisał(a): Albo, że jedzą niezdrowo, bo nie mają kasy. Chyba taniej ugotować jakąś zupę albo warzywa z kaszą w domu, niż zamawiać fast food. Oczywiście masz dużo racji ale oglądałam taki dokument nt. otyłości w Ameryce i tam zostało przedstawiony problem "pustyni żywności" czy jak to tłumaczyć - chodzi o dosłowny brak dostępu do żywności świeżej, nieprzetworzonej itp. za to jest wszechobecne i bardzo tanie jedzenie przetworzone i właśnie fast food - dla nas obiad w maku to relatywnie droga sprawa - tam podobno taniocha i duże porcje. To oczywiście nie tłumaczy wszystkiego ale na pewno ma duży wpływ - zwłaszcza jak ktoś jest uzależniony od jedzenia - to jest to świetna wymówka. W pamięci pozostała mi pewna kobieta, która opisywała swoją wyprawę ( bo nie sposób inaczej tego nazwać) autobusem kawał drogi po zakupy dla rodziny, które zawierały świeże warzywa oglądałam - jest mi bardzo żal tych ludzi. Jednak dr Nowohazaaaajjjjj( nie wiem jak) się z nimi nie patyczkuje i mówi wprost, zwłaszcza rodzinom które przynoszą niezdrowe jedzenie swoim bliskim, którzy to sami nie są w stanie podnieść się z łóżka. Pokrzepiające są też historie, które pokazują, że nawet przy takiej nadwadze, przy odpowiedniej motywacji można dużo zdziałać. Znajdźcie sobie historię Amber i jej zdjęcia "po" Ciągle czekamy na wiadomość, czy szczecińskiemu duetowi Jackpot uda się wejść do półfinału programu telewizyjnego „Must be the music". Tymczasem mamy dobrą wiadomość dla fanów wokalistki Kasi Buja i gitarzysty Macieja Kazuby - dzisiaj ukazała się ich płyta, zatytułowana „Historie wielkiej wagi". Na krążku znalazło się dwanaście utworów, są to covery fantastycznych, polskich piosenek. Ot, wymieńmy kilka z nich:„Prośba do twoich us" Kayah (ten utwór można było usłyszeć w wykonaniu Jackpot we wspomnianym talent show), „Zobacz czyje imieniny" Ewy Bem, „Brzydcy" Grażyny Łobaszewskiej, „Samba przed rozstaniem" Hanny Banaszak, „Dobranoc, już czas" z Kabaretu Starszych Panów. Jak mówią artyści, wokół tej płyty udało im się zebrać znakomitą ekipę: - Płyta jest bardzo szczecińska, bo nagrana z tutejszymi muzykami - podreśla Maciej Kazuba. - Wśród muzyków, którzy zagrali na płycie są: Krzysztof Baranowski, Tomasz Szczęsny, Janusz „Kanapa" Jędrzejewski, Marcin „Pesos" Stachowiak - dodaje Kasia Buja. - Całość zrealizował Bartłomiej Orłowski, swoich obrazów użyczył do książeczki płyty Maciej Włosiński, zdjęcia zrobił Jarosław Gaszyński, a całość graficznie opracował Mateusz Bułgajewski. Dzięki tym ludziom praca nad płytą przebiegała dość szybko. Duet już pracuje nad kolejną płytą. Jak planują, znajdą się na nich autorskie piosenki, a całość będzie nosiła tytuł: „Historie wagi lekkiej". W najbliższym czasie duet Jackpot będzie można usłyszeć i zobaczyć dzisiaj w Akademii Sztuki o godz. 19, w piątek - w Widuchowej podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Angielskiej i we wtorek - w „Browarze Polskim". ©℗ Monika GAPIŃSKA Na zdjęciu: Oto okładka debiutanckiej płyty szczecińskiego duetu Jackpot. Dzisiaj jest premiera tego krążka. NUMER 28 (3) MAJ 2018 | "WIELKIE ŻARCIE" HISTORIE WIELKIEJ WAGI Pow­rót do skle­pów kostiu­mów kąpie­lo­wych zmu­sza do spraw­dza­nia ilo­ści fał­dek, dłu­go­ści roz­stę­pów i powierzchni cel­lu­litu, całego tego ciałka, które w for­mie beach body się nie mie­ści. Zimowe (bo posta­no­wie­nia nowo­roczne), wio­senne (bo trzeba spa­lić wiel­ka­nocne mazurki), let­nie (bo plaże), jesienne (bo słońca ubywa i trzeba zadbać o nie-cze­ko­la­dowe endor­finy) desanty na siłow­nię, w któ­rych pró­bujesz (nie) uczest­ni­czyć, odwo­łują się do two­jego poczu­cia przy­zwo­ito­ści i sumie­nia. Podob­nie jak pro­dukty sugar-fat-glu­ten-free, czu­wa­jące na pół­kach skle­po­wych i oce­nia­jąco spo­zie­ra­jące na się­ga­jące po zakupy ręce. Wszystko to wpi­suje się w opo­wieść XXL o przy­wi­leju XXS. To opo­wieść, w któ­rej cie­szymy się z poja­wie­nia się w mediach jed­nej modelki plus-size, serialu o gru­bej nasto­latce z depre­sją czy kam­pa­nii body posi­ti­vity. A potem znowu zer­kamy na nasze uda, które nie wie­dzieć czemu naj­le­piej czują się zawi­nięte w dre­sowe bur­rito. Być może uogól­niam, ale tak samo dzieje się w domi­nu­ją­cej nar­ra­cji spo­łeczno-medial­nej. Fit-nar­ra­cji, w któ­rej ciało pod­daje się reduk­cji, a nad­pro­gra­mowe kilo­gramy służą do wpro­wa­dze­nia spo­łecz­nej hie­rar­chii. Nar­ra­cji, którą mniej lub bar­dziej rado­śnie spró­buję spo­wić mię­ciutką war­stwą tkanki tłusz­czo­wej. ROZMIAR L: FAT STORY W inter­ne­cie można zna­leźć mani­fest fat­sto­ry­ków, z butą, ale i poczu­ciem humoru wzy­wa­ją­cych do prze­pi­sa­nia histo­rii: „czy histo­ria to tylko histo­ria ludzi chu­dych?! Dla­czego histo­rycy mil­czą o wadze wiel­kich boha­te­rów naro­do­wych? Przy­pa­dek czy może celowe dzia­ła­nie pro­pa­ga­to­rów spo­łe­czeń­stwa maci­lien­tal­nego?” Ano­rek­tyczna nar­ra­cja histo­ryczna nie tylko unika wspo­mi­na­nia o (nad) wadze, ale też z cie­le­sno­ści czyni narzę­dzie upo­ko­rze­nia lub hero­iza­cji, w pierw­szym przy­padku pod­kre­ślając pato­lo­giczną kifozę i trzy pod­bródki czar­nych cha­rak­te­rów, w dru­gim zaś smu­kłą kibić lub fizyczną krzepę (auto­rzy tek­stu wspo­mi­nają o zabie­gach w stylu pimp my king: zakła­my­wa­niu wize­run­ków Bole­sława Chro­brego czy Jana III Sobie­skiego, pole­ga­ją­cych na hero­icz­nym odmła­dza­niu i pod­kre­śla­niu musku­la­tury). Bada­nia fat­sto­ryczne mogą zatem się sku­piać albo na spo­so­bach repre­zen­ta­cji „gru­bo­ści”, albo na nar­ra­cjach kon­stru­owa­nych wokół tych przed­sta­wień: z czego wyni­kały, z jakimi oce­nami się wią­zały, jak pla­so­wały nadwagę w kon­tek­ście spo­łecz­nym. Współ­cze­sne publi­ka­cje zwią­zane z fat stu­dies (stu­diami nad oty­ło­ścią) pod­kre­ślają, że zmiana per­spek­tywy – postrze­ga­nie dodat­ko­wych kilo­gra­mów nie jako sym­bolu zdro­wia i dobro­bytu, a znaku fizycz­nej i psy­chicz­nej dege­ne­ra­cji – ma wymiar poli­tyczny. Judeo-chrze­ści­jań­ska, zachod­nia kul­tura łączy przy­mioty cie­le­sne z ducho­wymi, uzna­jąc, że moral­ność zamknięta musi być w szla­chet­nej postu­rze. Stąd o wiele wyż­szy sta­tus kul­tu­rowy hie­ra­tycz­nych figur niż ruben­sow­skich kształ­tów, suchot­ni­czych typów pokroju Vir­gi­nii Woolf niż opa­słych kon­su­men­tek à la Joanna Liszow­ska, „roman­tycz­nie” buli­micz­nej urody Kate Moss niż buj­nej kobie­co­ści Ash­ley Gra­ham. Nina Mac­kert pró­buje „uhi­sto­rycz­nić” samą kate­go­rię „bycia gru­bym” i una­ocz­nić fakt, że jest ona pew­nym kon­struk­tem – nie ma bowiem obiek­tyw­nych wyznacz­ni­ków, gdzie bycie gru­bym się zaczyna i dla­czego musi być czymś nega­tyw­nym. W tek­ście Wri­ting the History of Fat Agency wska­zuje na połowę XIX wieku jako czas, kiedy waga została włą­czona w (bio) poli­tyczny reżim. Wtedy w libe­ral­nych spo­łe­czeń­stwach zaczęto zarzą­dzać ludźmi poprzez kształt ich ciała, łącząc go ze zdro­wiem (uzna­jąc nadwagę nie tylko za moż­liwą przy­czynę cho­rób, ale cho­robę samą w sobie), a także – pośred­nio – z postawą oby­wa­tel­ską, ponie­waż dba­nie o sie­bie (zarzą­dza­nie sobą) miało sta­no­wić o indy­wi­du­alnej kon­dy­cji, a przez to wpły­wać na har­mo­nijne funk­cjo­no­wa­nie ogółu. Na prze­ło­mie XIX i XX wieku nadwaga miała świad­czyć o braku sil­nej woli i nie­umie­jęt­no­ści samo­sta­no­wie­nia; była odstęp­stwem od (fizycz­nej) normy, które hamo­wało spo­łe­czeń­stwo w jego cywi­li­za­cyj­nym roz­woju, a przez to było nie tylko cho­robą jed­nostki, ale i spo­łe­czeń­stwa. ROZMIAR M: FAT STORIES Ludzie otyli są styg­ma­ty­zo­wani jako „pry­mi­tywne ciała”, co czę­sto uza­sad­nia się kwe­stiami inte­li­gen­cji i pocho­dze­nia. Oso­bom z niż­szych klas spo­łecz­nych ma bra­ko­wać nie tylko środ­ków na peł­no­war­to­ściowe jedze­nie, ale także świa­do­mo­ści, wie­dzy i dys­cy­pliny. Oty­łość rze­komo sygna­li­zuje nie­sa­mo­dziel­ność, a do pew­nego stop­nia nawet nie­peł­no­spraw­ność – jest to główna myśl sto­jąca za walką z tzw. epi­de­mią oty­ło­ści, w któ­rej narzę­dziami są wskaź­nik BMI i licz­niki kalo­rii. Jed­nak to wła­śnie spo­łe­czeń­stwo kale­czy „gru­bo­ko­ści­stych”. Nie jest to tylko kwe­stia agre­sji i wyklu­cza­ją­cego, prze­mo­co­wego języka, ale cho­ciażby two­rze­nia nie­przy­ja­znego śro­do­wi­ska dla osób z nadwagą, co widać w publicz­nych środ­kach komu­ni­ka­cji (sze­ro­kość sie­dzeń) czy skle­pach odzie­żo­wych (ogra­ni­czona skala roz­mia­rów). Dyskry­mi­na­cja ze względu na roz­miar, czyli tzw. size­ism, szcze­gól­nie dotkli­wie godzi w kobiety (choć np. w mediach spo­łecz­no­ścio­wych roz­wija się aktu­al­nie męski ruch #bo­po­war­riors). To one są na­dal moc­niej uwi­kłane w nie­pro­por­cjo­nal­nie wyśru­bo­wane kanony piękna, uza­leż­nione w peł­nio­nych rolach spo­łecz­nych od wła­snej atrak­cyj­no­ści i kul­tu­rowo przy­mu­szane do tro­ski o wła­sne ciało. Współ­cze­śnie, jak pisze Mac­kert, prze­żyć mogą tylko ci naj­bar­dziej fit (survi­val of the fit­test) – ciało musi być sprawne, zdrowe i efek­tywne. W przy­padku kobiet „efek­tyw­ność” łączy się z efek­tow­no­ścią. Kształt ciała for­muje nasze doświad­cze­nia. Jeśli jest to ciało z nadwagą, przez te dodat­kowe kilo­gramy świat patrzy na nas, a my patrzymy na świat – pod­le­gamy spo­łecz­nej oce­nie, co wpływa z kolei na naszą per­spek­tywę. Ten pro­ces opi­sują tzw. fat sto­ries, roz­bi­ja­jące ste­reo­typy naro­słe wokół oty­ło­ści, a także ogól­nie fit-nar­ra­cję przez to, że wpro­wa­dzają do niej doświad­cze­nia indy­wi­du­alne, mocno subiek­tywne, a jed­nak połą­czone przez prze­ży­cie (samo) wyklu­cza­nia. Są to opo­wie­ści alter­na­tywne, nego­cju­jące uprze­dze­nia naro­słe wokół tematu nadwagi, uka­zu­jące formy nad­zoru nad „dużymi cia­łami” i mecha­ni­zmy ich odrzu­ca­nia. Dobrze takie stra­te­gie opi­sała Dorota Masłow­ska, umiesz­cza­jąc w Mię­dzy nami dobrze jest fik­cyjny horo­skop z kolo­ro­wej prasy kobie­cej: „Zodia­kalna Gruba Świ­nia może się spo­dzie­wać w zeszłym kwiet­niu samych miłych nie­spo­dzia­nek. (…) Naresz­cie zaak­cep­tuj sie­bie i cał­ko­wi­cie się zmień. W tym celu wychodź dużo z domu i spa­ce­ruj bo jak przy­stało na zodia­kalną Grubą Świ­nię jesteś grubą świ­nią, ale nie wychodź i nie spa­ce­ruj, zwłasz­cza innym ludziom po ich polu widze­nia: mają prawo do tego, by rzy­gać z lep­szych powo­dów”. Można wyróż­nić kilka kate­go­rii fat sto­ries. Po pierw­sze, są to histo­rie bycia dys­kry­mi­no­wa­nym, opo­wie­ści o odrzu­ce­niu w miej­scu pracy, bul­ly­ingu w szkole czy obe­lży­wych komen­ta­rzach. Po dru­gie, osoby z nadwagą (cza­sami poko­naną) pró­bują oba­lić ste­reo­typy wokół przy­czyn tycia, tłu­ma­cząc je przy­kła­dowo depre­sją, próbą unik­nię­cia prze­mocy sek­su­al­nej lub chę­cią zado­wo­le­nia part­nera, który ma fat-fetish (te ostat­nie – uplo­ado­wane na stro­nie Fan­tasy Feeder – czę­sto rady­kal­nie odwra­cają domi­nu­jącą nar­ra­cję, roz­ko­szu­jąc się opi­sami nie­po­ha­mo­wa­nego jedze­nia i przy­jem­no­ści przy­bie­ra­nia na wadze). Po trze­cie, inter­nauci dzielą się opo­wie­ściami o swo­ich kom­plek­sach oraz ich prze­ła­my­wa­niu i prze­ku­wa­niu w atut, jak robią to tzw. modelki alter­na­tywne czy „nie­wy­spor­to­wane” spor­t­smenki (np. Mirna Vale­rio, która opi­suje kolejne super­ma­ra­tony na blogu Fat Girl Run­ning). Nic dziw­nego, że fat sto­ries (do któ­rych włą­czyć wypada rów­nież wizu­alne nar­ra­cje na Insta­gra­mie) łączą się z ruchem body posi­ti­vity. Uro­zma­ica on spek­trum kształ­tów, kreuje pozy­tywne, krze­piące i bun­tow­ni­cze prze­sła­nie, wal­czy z uprze­dze­niami, a przede wszyst­kim zachęca do samo­ak­cep­ta­cji – jedy­nego moż­li­wego punktu wyj­ścia do walki z fat pho­bią. ROZMIAR S: MY FAT STORY Zamiast zakoń­cze­nia stresz­czę histo­rię swo­jego wewnętrz­nego gru­basa. Piszę „wenętrz­nego”, ponie­waż obiek­tyw­nie ni­gdy nie mia­łam nadwagi, jed­nak przez ponad pół życia i tak myśla­łam, że mój znak zodiadku to „gruba świ­nia”. Byłam raczej okrą­głym dziec­kiem, zastę­pu­ją­cym sport pochła­nia­niem ksią­żek oraz obia­dów z miło­ścią poda­wa­nych w domu. Mogłam mieć z 5 lat, kiedy pierw­szy raz gru­bas został nakar­miony – rodzice wyszy­dzili mój pomysł na zosta­nie balet­nicą (kolejny, z astro­nautą, nie wie­dzieć czemu, wydał im się mniej absur­dalny). Od tej pory i dzie­siątki podob­nych sytu­acji póź­niej wyszko­li­łam w sobie kilka złych nawy­ków, dzięki któ­rym wewnętrzny gru­bas rósł w siłę. Cho­wa­nie się przed apa­ra­tem foto­gra­ficz­nym, cho­wa­nie się z jedze­niem i cho­wa­nie się w sobie. Dopiero w póź­nym wieku nasto­let­nim zaczę­łam fak­tycz­nie i w nie do końca kon­tro­lo­wany spo­sób przy­bie­rać na wadze, dopa­so­wu­jąc się do spo­sobu, w jaki zda­wało mi się, że patrzy na mnie oto­cze­nie – jak na jałówkę, którą rzeź­ni­cze oko roz­człon­ko­wuje na par­tie mięsa. Wsty­dzi­łam się kupo­wać jedze­nie w skle­pie, czu­jąc się oce­nianą, jeśli przy kasie wycią­ga­łam z koszyka cze­ko­ladę, kom­ple­menty odbie­ra­łam jako słowa pocie­chy, zaczę­łam nosić coraz luź­niej­sze ubra­nia, a na któ­ryś z kolej­nych przy­ty­ków w domu zda­rzyło mi się odpowie­dzieć histe­ryczną gło­dówką. Pew­nie okres doj­rze­wa­nia z jego hor­mo­nalną burzą i welt­sch­me­rzami nie poma­gał w radze­niu sobie ze sobą – mimo że oscy­lo­wa­łam mię­dzy roz­miarem M i L, zaczę­łam pie­lę­gno­wać wewnętrz­nego gru­basa. Rosłam we wła­snych oczach i ubie­ra­łam na sie­bie – niczym Jame Gumb – ska­fan­der z dodat­kowego, obcego ciała. Po więk­szym zała­ma­niu i kilku nad­pro­gra­mo­wych roz­cza­ro­wa­niach udało mi się odchu­dzić temat wagi, spoj­rza­łam na niego z odpo­wied­niej per­spek­tywy. Cho­ciaż z zakom­plek­sio­nego cynika nie rzu­ci­łam się w obję­cia miło­ści wła­snej, zaczę­łam leczyć się z „gru­bych” nawy­ków i wypra­co­wa­łam zdrową pozy­cję dystansu do sie­bie i oto­cze­nia. Nie wiem, dla­czego jako dziecko tak przej­mo­wa­łam się kry­tycz­nymi uwa­gami i w końcu zaczę­łam dopa­so­wy­wać się do cudzych wyobra­żeń czy stan­dar­dów, ale i nie pamię­tam, żebym kie­dy­kol­wiek sły­szała w tam­tym cza­sie o tym, że można sie­bie po pro­stu akcep­to­wać. Walka z wewnętrz­nymi zaha­mo­wa­niami i zakrzy­wio­nym obra­zem wła­snego ciała to na­dal work in pro­gress – i pew­nie będzie nią zawsze. Nieu­stan­nie będzie mi towa­rzy­szyć wewnętrzny gru­bas. Raz na jakiś czas obu­dzi się gruba Marta, by w tram­waju wysy­czeć, że zaj­muję za dużo miej­sca. Dla­tego opo­wie­ści są potrzebne. Nie tylko w celach tera­peu­tycz­nych, eman­cy­pa­cyj­nych czy rów­no­ścio­wych, ale też pre­wen­cyj­nych. Jak grube dziew­czyny potrze­bują opo­wie­ści, tak spo­łe­czeń­stwo potrze­buje fat sto­ries, żeby prze­my­śleć, jakie skutki może mieć jedna opi­nia. Im bar­dziej nie­przy­jemne opo­wie­ści, tym lepiej. Zatem – in your face. MARTA STAŃCZYKStudentka Uniwersytetu Jagielloń­skiego, filmo­znawca wannabe. Trochę ogląda, trochę czyta i trochę słucha, ponieważ marzy o zostaniu kulturalnym krakusem. KATARZYNA HARCIAREKabsolwentka ASP w Katowicach. Na codzień mieszka w Porto, Portugalii, rozkleja street art na historycznych portowych kamieniczkach, tworzy ilustracje i zbiera sprzęty do swojej mikropracowni graficznej. blog comments powered by

historie wielkiej wagi przed i po