historie wielkiej wagi przed i po
Historie wielkiej wagi: Sarah - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Trudne dzieciństwo spędzone z agresywnym ojczymem i uzależnioną od narkotyków matką sprawiło, że Sarah waży dziś 272 kg. Kobieta ma 24 lata. Jeśli nie chce umrzeć, musi zacząć walczyć.
Historie wielkiej wagi - dalsze losy: Nicole i Ashley D. - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Ashley zależy na tym, aby poddać się operacji usunięcia zbędnej skóry. Nie trzyma jednak diety. Nicole wraca do Ohio. Nie wiadomo, jak ta sytuacja wpłynie na jej walkę z otyłością.
Historie wielkiej wagi - Liz My 600lb Life 6. serial dokumentalny USA 2018, 120 min Kolejne spotkania z ludźmi, których waga zaczęła wskazywać ponad 270 kilogramów. Wreszcie postanowili zacząć walczyć z nadwagą.
Historie wielkiej wagi: Zsalynn - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Zsalynn waży 300 kg. Jest uzależniona od innych ludzi, którzy pomagają w opiece nad jej córką. Kobieta musi zdecydować się na zmiany.
Historie wielkiej wagi: Tamy Lyn - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Burzliwa relacja z mężem spowodowała, że Tamy Lyn szukała pocieszenia w jedzeniu.Teraz waży 227 kg. Zupełnie odizolowana od świata zewnętrznego, musi spróbować zacząć życie od początku.
Espace Rencontre Annecy Le Vieux Adresse. Podróż do Polski miała być zwieńczeniem życiowych marzeń Marii Gonzagi. Francuska arystokratka wyzbyła się wszystkich posiadłości i perspektyw w ojczyźnie, a nawet zmieniła imię – na Ludwikę Marię – aby wreszcie dostąpić upragnionej korony. Nad Wisłą czekało ją jednak wielkie rozczarowanie. Małżeństwo Ludwiki Marii Gonzagi miało charakter czysto polityczny. Zawarto je w interesie dworu francuskiego i było negocjowane bezpośrednio przez potężnego kardynała Mazzariniego oraz królową matkę Annę Austriaczkę. Reklama Aby nic nie zakłóciło układów, ślub przypieczętowano już w Paryżu – tyle że bez udziału polskiego króla, którego zastąpił specjalnie wyznaczony pośrednik. 5 listopada 1645 roku 35-letnia Ludwika Maria została żoną Władysława IV Wazy, którego nigdy nie widziała na oczy. Nalany, brzydki, wymagający Arystokratka zdawała sobie dobrze sprawę z tego, że starszy od niej o 16 lat monarcha jest bardzo schorowany. Nie oszczędzono jej też doniesień o wyjątkowo niezachęcającej sylwetce Wazy. Podpisanie kontraktu ślubnego Ludwik Marii Gonzagi. Rycina Abrahama Bosse z 1645 roku. Po Francji krążył nawet złośliwy wierszyk, wyśmiewający fakt, że panna o tak świetnym pochodzeniu – uważająca się za spadkobierczynię cesarzy bizantyjskich – została wydana za człowieka siwego i z wielkim brzuszyskiem. Ludwika Maria ignorowała wszelkie docinki. Skądinąd doszły ją wieści, że Władysław to władca oświecony, rozmiłowany w sztuce, wielce kulturalny. Chociaż na pewno nie przystojny. Reklama „Był właściwie kaleką, monstrualnie gruby, o nalanej twarzy, brzydki” — wylicza historyczka Bożena Fabiani. Dla Francuzki to wszystko nie miało jednak znaczenia. Nad Wisłę jechała nie po miłość, ale po koronę. Wierzyła, że król będzie dla niej partnerem w inteligentnej, salonowej dyspucie; że ona sama stanie się jego doradczynią, nawet przyjaciółką. I że będzie mogła robić to, co zawsze było dla niej celem — panować. W najgorszym razie spodziewała się przynajmniej szacunku i pozorowanej uprzejmości. Ale nawet to były nadzieje zdecydowanie na wyrost. Tekst powstał w oparciu o moją nową książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Damy srebrnego wieku kupicie na Dzień rozczarowania Władysław faktycznie miał lotny umysł i liczne talenty. Szarmanckim nie można by go było jednak nazwać. U schyłku życia stale zdradzał irytację, uchodził za choleryka, był opryskliwy. I to nawet w chwilach, kiedy etykieta wydawała się sprawą najwyższej wagi. Swoim odstręczającym, wręcz nieludzkim manierom dał wyraz 10 marca 1646 roku, gdy po rozlicznych trudnościach, opóźnieniach i wykrętach zgodził się powitać małżonkę w Warszawie. Reklama „Rozczarowanie i wstyd nie dodają krasy” W połowie oficjalnego wjazdu do miasta nowa królowa zatrzymała się w przygotowanym zawczasu domu, aby się „przebrać i dać sobie utrefić włosy”. Na pewno chciała w tym dniu wyglądać jak najpiękniej. Ze źródeł jasno jednak wynika, że nie do końca jej się to udało. Ogromne zmęczenie, trudy towarzyszące wielomiesięcznej podróży przez ogarniętą wojną Europę, a chyba przede wszystkim stres odbijały się na twarzy i sylwetce Gonzagówny. Maria Gonzaga na miedziorycie z 1645 roku. Portret jest znany w wielu zbliżonych do siebie wariantach, zwykle niezbyt udanych. „Rozczarowanie i wstyd nie dodają krasy niewiastom, a cierpienie pozbawia oczy blasku” — komentowała francuska dama dworu i pamiętnikarka pani de Motteville. Ludwika Maria już zmagała się z obawami; zaraz miała zaś najeść się wstydu i stracić wszelkie nadzieje. Konkurencja nie do pokonania Być może największy problem wynikał z tego, że nowej królowej przyszło konkurować… z samą sobą. Władysław IV był w posiadaniu portretu Gonzagówny, który przysłano mu już w roku 1635, podczas wcześniejszych, nieudanych negocjacji ślubnych. Obraz nie przetrwał do naszych czasów. Należy jednak sądzić, że umiejętny artysta, zaangażowany w sprawę o tak wielkiej wadze, upiększył swoją modelkę, udoskonalił jej rysy, czy nawet uczynił z niej wzór XVII-wiecznej urody. Na widok tego portretu Władysławowi szybciej zabiło serce. I choć względy polityczne kazały mu wówczas wybrać Habsburżankę, zachował piękny portret. Już dwudziestoczteroletnia Ludwika Maria musiałaby ogromnie się trudzić, by dorównać swojemu malarskiemu alter ego. Teraz jednak panna młoda była kobietą o dekadę starszą. A nawet najbardziej zadbana i elegancka dama po trzydziestce nie byłaby w stanie z powodzeniem udawać niewinnego podlotka. Król Polski, który sam zmienił się nie do poznania — z przystojnego i silnego młodzieńca o przyjemnej aparycji w „siwego brzuchacza”, z którego szydziła paryska ulica — powinien był to rozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. Wcale jednak nie rozumiał. Reklama Ludwika Maria odznaczała się śnieżnobiałym uśmiechem, piękną karnacją, regularnymi rysami, wielu komentatorów chwaliło też jej ogólną sylwetkę. Zdecydowanie mogła się podobać, nawet jeśli — jak notował jeden z polskich magnatów — ciężka droga wywołała u niej „bladość i wymizerowanie oblicza”. Najwidoczniej jednak Władysław oczekiwał znacznie więcej. „Bez cienia przyjaźni i dobrotliwości” Pani de Motteville, znająca temat za sprawą rozmów z francuską ambasadorką marszałkową de Guébriant, pisała, że król był „stary, ociężały na skutek podagry i tuszy” oraz, że powodowały nim „choroba i markotne usposobienie”. Władysław IV Waza na XVIII-wiecznym obrazie. Na Ludwikę Marię czekał przez cały dzień, najpierw wypatrując grzęznących w błocie karoc z okien pałacu, a następnie siedząc w drzwiach kościoła. Dwa niezależne źródła podają, że ponieważ spuchnięte nogi nie pozwoliły mu wziąć udziału w pochodzie, kazał ograniczyć ceremonie i zrezygnować z należnej w takim momencie pompy. Gdy wreszcie Ludwika Maria uklękła przed małżonkiem, ten — według pani de Motteville — „odniósł się do niej bez cienia przyjaźni i dobrotliwości”. I to mimo że ledwie parę godzin wcześniej, przez pośredników, wyrażał „gorące pragnienie” zobaczenia oblubienicy. Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu. Jedyny komentarz króla Księżniczka, pobladła i stremowana, ucałowała wyciągniętą dłoń króla. On nie zrobił żadnego gestu, nie odezwał się. Zmierzył tylko Ludwikę Marię wzrokiem i odwrócił głowę. Wreszcie przemówił, ale do stojącego obok francuskiego dyplomaty, hrabiego de Brégy. Mówił z drwiną, tak głośno, by słyszał go każdy dokoła. Dworzanie, dyplomaci, członkowie orszaku i przedstawiciele elit: „I to ma być ta wspaniała piękność, o której tyle mi pan opowiadał?”. Na ripostę nawet nie czekał. Kazał kanclerzowi wygłosić oficjalną łacińską przemowę, z grobową miną wysłuchał też oracji przyszykowanej przez towarzyszącego Ludwice Marii francuskiego biskupa. Gdy tylko dobiegła końca, polecił zanieść swoje krzesło przed ołtarz. Reklama „Oboje doznali głębokiego rozczarowania” Nawet dla świadków, którzy nie słyszeli brutalnego komentarza, było rzeczą oczywistą, że król nie jest kontent. „Nasunęła mi się myśl złowróżbna. Podobnie jak inni, zauważyliśmy, że najlepsza i piękna pani przy wejściu do kościoła nie spodobała się królewskiemu małżonkowi” — relacjonował kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł. Oboje, jak podkreślał senator, „doznali głębokiego rozczarowania”. Król wyglądem małżonki, królowa — wyjątkowym chamstwem i bezdusznością męża. O pełnym blichtru, ale też brudu i tragedii świecie XVII-wiecznego dworu piszę w mojej nowej książce pt. Damy srebrnego wieku. Dowiedz się więcej na Także Stanisław Oświęcim, inny obserwator wypadków, powtarzał osąd zebranych, że król „nie taką w Królowej Jej Mości gładkość widział, jak mu obiecywano i na konterfektach z Francji posyłanych malowano”. W efekcie miał z miejsca i zupełnie „stracić serce do niej”. Milczenie i melancholia Zdruzgotana Ludwika Maria starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo przeżyła kulminacyjny moment podróży. Francuska dama dworu musiała jednak mieć słuszność, pisząc, że „cała jej radość pierzchła na skutek prezencji króla”. Reklama Dalej pani de Motteville notowała, że Władysław „nie tracąc nic ze swej szorstkości, poślubił powtórnie królową”, by potwierdzić związek już zawarty w Paryżu. Gonzagówna próbowała okazywać radość, włączać się w śpiewy i laudacje. Trudno było jej jednak zachować pozory w sytuacji, gdy Władysław nieustannie się krzywił. „Zaprowadziliśmy potem Królestwo Ich Mość gankami zwyczajnymi do pokojów” — ciągnął swą opowieść Stanisław Oświęcim. Nie było w tym dniu żadnych zabaw dworskich, nawet najznamienitsi goście rozeszli się do domów. Ludwika Maria na jednej z kopii zaginionego portretu pędzla Justusa van Egmonta. Być może wariant tego właśnie obrazu trafił do Władysława IV w toku negocjacji ślubnych. Władysław i Ludwika Maria zasiedli wspólnie do wieczerzy w możliwie najwęższym gronie. „Nie w takiej jednak, jak się spodziewano wesołości” — skomentował jeden z pamiętnikarzy. — „Owszem, raczej w milczeniu i melancholii”. „Lepiej by było wrócić do Francji” Marszałkowa de Guébriant, pełniąca rolę opiekunki nowej królowej i gwarantki dopełnienia związku, starała się pudrować rzeczywistość, robić jak najlepszą minę do tak zepsutej i przykrej rozgrywki. Przekonywała króla, że przyprowadziła mu „jedną z najcnotliwszych i najpiękniejszych, i najdoskonalszych księżniczek, jakie kiedykolwiek wyszły z Francji”. O tym, jak niewiele wskórała, znów można wnioskować z pamiętników pani de Motteville. „Wszystko, z czym się zetknęły” — pisała o wrażeniach marszałkowej i królowej paryska dama dworu — „wzbudziło w nich przerażenie”. Jedzenie miało być z wyglądu „okropne, a tysiąc razy jeszcze gorsze w smaku”. Król milczący i opryskliwy. Podobno do samej Gonzagówny „nie przemówił ani razu”. Reklama Finał posiłku też okazał się kompromitujący, jako że Władysław IV kazał się odnieść do własnych komnat, a Ludwikę Marię odesłano do przeznaczonych dla niej apartamentów. O nocy poślubnej monarcha nawet się nie zająknął. „Królowa, przybita sytuacją, powiedziała cicho do swej opiekunki, że lepiej by jej było wrócić do Francji” — notowała pani de Motteville. ** Tekst powstał w oparciu o moją nową książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Jedną z głównych bohaterek historii jest właśnie Ludwika Maria Gonzaga. Damy srebrnego wieku kupicie na
Dorota Witt Filmik tańczącej Anny Lewandowskiej odzianej jedynie w poduszki, które miały zrobić z niej otyłą kobietę, w mig dotarł do (bez przesady!) milionów internautów. Trenerka szybko przeprosiła tych, którzy poczuli się urażeni. Okazało się, że wyśmiewała grubych, by... pokazać, że jest #BodyPositive, czyli: akceptuje swoje ciało i zachęca do tego wszystkich. Efekt? Chyba dokładnie odwrotny. Anna Lewandowska przeprosiła i sprawa byłaby zakończona, gdyby nie głośne echa, którymi wciąż się odbija. Aktywistka Maja Staśko skomentowała karykaturalny filmik tak: „Żarty z grubych osób są tak samo śmieszne, jak żarty z gwałtów. Grube osoby to ludzie, nie obiekt żartów czy inwektywa. A Lewandowska nazywa swój filmik #bodypositive. To jest przeciwieństwo ciałopozytywności!”. Trenerka: wolnoć Tomku na swoim instastories Okazuje się jednak, że nie wszystkim ta historia dała do myślenia. Niedawno do redakcji przyszedł list oburzonego bydgoszczanina, który opisuje zachowanie pewnej popularnej w mieście trenerki personalnej:- Upubliczniła w mediach społecznościowych zdjęcie otyłej dziewczyny, stojącej w kolejce do Mc Donalda, opatrzyła je emotikonem „buźka ze łzami w oczach” i pytaniem „why?”. Może nie śmiała się z niej wprost, ale jakby wyrażała zaniepokojenie: dlaczego taka dziewczyna stoi w kolejce po fast food, zamiast wziąć się za siebie? A ja pytam: jakim prawem trener personalny robi komuś ukradkiem zdjęcie, publikuje je i - choć nic nie wie o tej osobie - krytykuje jej styl życia? Co na to wywołana do tablicy trenerka? Odpowiada krótko: - Na własnym profilu każdy ma prawo do swobody wrzucanych treści oraz ich własnej interpretacji. Relacja, którą przedstawiłam, nie powinna nikogo urazić, tym bardziej, że na zdjęciu nie jest widoczna twarz, a nawet trudno rozpoznać płeć owej osoby. A naszym zdaniem - można, więc zdjęcia nie publikujemy. O tym, że czasem łatwo jest posunąć się o jeden krok za daleko przekonali się też klienci jednej z toruńskich siłowni. Tam doświadczony i ceniony trener nagrał telefonem otyłego klienta na bieżni, który wziął ze sobą chipsy i sok. Filmik wrzucił do sieci. Rozpętała się burza. Siłownia zareagowała natychmiast: zawiesiła trenera w pracy i przeprosiła. Dla wielu osób już samo zgłoszenie się do specjalisty jest dużym wysiłkiem i przełamaniem swoich ograniczeń. Jeśli już zdecydują się zrobić ten pierwszy krok, a usłyszą krytykę, mogą się szybko wycofać, nie podejmą współpracy, a stres powstały w wyniku takiej konfrontacji prawdopodobnie zaczną... zajadać, co tylko pogłębi ich problemy. Psycholog: oceniamy, bo to nie wymaga wysiłku Czy cel, jakim jest skuteczna motywacja klienta do pracy nad sobą, uświęca środki, jakich użyć może trener lub dietetyk? - Nie powiedziałabym, że publikowanie takich ukradkiem nagranych filmów czy przypadkowo zrobionych zdjęć jest nieetyczne (etyka to bardzo złożona kwestia), na pewno to nieprofesjonalne - komentuje Magdalena Smoczyńska, psycholog. - Obserwujemy na co dzień, że panuje powszechna gloryfikacja fizyczności, kult wysportowanego, nienagannego ciała. Głównie takie widzimy w mediach społecznościowych celebrytów. Zapominamy tylko, że życie nie wygląda jak na zdjęciach z Instagrama. Że nadliczbowe kilogramy to czasem nie wynik niezdrowego stylu życia, a otyłość wtórna, związana z przyjmowaniem leków na choroby przewlekłe. A może ktoś nie może schudnąć, bo boryka się z zaburzeniami endokrynologicznymi? A co, jeśli nie może akurat zająć się swoim ciałem, bo cierpi na zaburzenia psychiczne, np. depresję i w pierwszej kolejności chce ją pokonać? Stygmatyzowanie osób z nadwagą i otyłością wyrządza im krzywdę. Nie możemy myśleć schematem, że każdy gruby jest zaniedbany, otyły z wyboru. Ocenianie przychodzi nam łatwo, bo nie wymaga od nas żadnego wysiłku. Nauczenie się niewydawania pochopnych sądów na temat wyglądu innych wymaga pracy. By spojrzeć szerzej na problem danej osoby, musimy podjąć świadomy wysiłek poznawczy, rozważyć inne możliwości niż ta, która nasuwa się jako pierwsza: jest gruba, bo się obżera. - Każdy jest kowalem własnego losu. Niektórzy piją alkohol, choć wiedzą, że to nie jest element zdrowej diety, inni palą papierosy, choć mają świadomość, że szkodzą. Jeszcze inni decydują się na jedzenie fast foodów, choć z pewnością zdają sobie sprawę, że to nie jest jedzenie, które pomaga zachować zdrowie. Sami muszą jednak dojrzeć do tego, by przejść od teoretycznej wiedzy do zmiany nawyków żywieniowych. Ocenianie i zawstydzanie nie przyspieszy tego procesu - tak na sprawę patrzy Aleksandra Chołody, terapeutka medycyny integralnej. - Moje doświadczenie z podopiecznymi pokazuje jasno: efekty można uzyskać pracując z tymi, którzy naprawdę tego chcą, bo są już gotowi przyjąć rady specjalisty. Właśnie: rady, nie oceny. Skupiam się na edukacji, na pokazaniu wartości płynących ze zdrowych wyborów, nie na bezpośrednim wytykaniu błędów, wpędzaniu w poczucie winy czy pogłębianiu i tak często już istniejących kompleksów. To osłabia samoocenę i raczej odbiera motywację, niż pobudza do zmiany. Publikowanie zdjęcia zrobionego ukradkiem gdzieś przed fast foodem bez zgody sfotografowanej osoby i sugerowanie, że zachowuje się ona nieracjonalnie, wytykanie mankamentów jej figury (poza tym, że to naruszenie prawa) może wywołać falę hejtu. Trener może wskazać palcem, ale... A co z motywacją? Może jak trener wskaże palcem, co jest ze mną nie tak, łatwiej będzie mi znaleźć siłę do pracy nad sobą? Skupiam się na edukacji, na pokazaniu wartości płynących ze zdrowych wyborów, nie na bezpośrednim wytykaniu błędów, wpędzaniu w poczucie winy czy pogłębianiu i tak często już istniejących kompleksów. To osłabia samoocenę i raczej odbiera motywację, niż pobudza do zmiany. - Trener ma za zadanie wskazać palcem, ale dopiero, gdy zostanie o to poproszony - precyzuje Aleksandra Chołody. - Możemy zastosować albo motywację „od” (metoda kija), albo motywację „do” (to marchewka). Idąc na siłownię, mówimy: „poćwiczę, bo nienawidzę swoich wałeczków” albo: „poćwiczę, bo poczuję się wtedy lepiej”. Zdecydowanie wybieram metodę marchewki: wsłuchiwanie się w swój organizm, nagradzanie, radość z małych kroków, niewielkich, ale sukcesywnych osiągnięć. Choć sami często katujemy się motywacją „od”. To właśnie ma na celu porównywanie się ze szczupłymi, pięknymi, wysportowanymi. Zachęcam jednak do próbowania „marchewki”. Wątpię, by trenerzy personalni uzyskali zamierzony efekt, strasząc podopiecznych, pokazując zdjęcia innych, mówiąc: ćwicz, bo będziesz wyglądała tak, jak ona. Nawet jeśli trener chce zasugerować podopiecznej (a nie przypadkowo spotkanej osobie!) zmianę nawyków żywieniowych, dużo lepiej byłoby, gdyby zrobił to podczas merytorycznej rozmowy, a nie posuwał się do wytykania palcem i hejtu rodem z podstawówki. Czym innym jest publikowanie zdjęć klientów przed i po metamorfozie - za ich zgodą. To rzeczywiście może motywować innych do pracy nad sobą, uzmysłowić tym, którzy dopiero rozpoczynają starania o zdrową sylwetkę, że wszystko jest możliwe. Myślę jednak, że takie nieeleganckie i wątpliwe etycznie zachowania marketingowe jak publikacja ukradkowego zdjęcia i wyśmiewanie osób z problemem zdrowotnym, jakim jest otyłość, wyeliminują sami konsumenci. Nie chciałabym przyjść do trenera, który postąpił w ten sposób. Z tyłu głowy miałabym myśl: mnie też ocenia, może już cyknął mi fotkę. W tej historii martwi jeszcze coś: krytyka popłynęła ze strony trenerki, czyli osoby, której klienci zaufali, do której przyszli po pomoc, wsparcie, która miała ich zmotywować do pracy. - Dla wielu osób już samo zgłoszenie się do specjalisty jest dużym wysiłkiem i przełamaniem swoich ograniczeń. Jeśli już zdecydują się zrobić ten pierwszy krok, a usłyszą krytykę, mogą się szybko wycofać, nie podejmą współpracy, a stres powstały w wyniku takiej konfrontacji prawdopodobnie zaczną... zajadać, co tylko pogłębi ich problemy - ostrzega Magdalena Smoczyńska. - Więcej jeszcze: często nawet jedno spotkanie ze specjalistą skłania klientów do wydawania generalnych sądów. Takie zawiedzione osoby być może już nie odważą się poszukać innego trenera, bo będą przekonane, że spotka je to samo. Główną motywacją specjalistów powinna być edukacja, uświadamianie o korzystnych efektach stosowania zdrowej diety i uprawiania sportu. A wszystkim nam na pewno przyda się więcej empatii i życzliwości na co dzień. A jednak treningi personalne, zwłaszcza, kiedy nie można korzystać z siłowni, są bardzo popularne. - Świetnie, bo trening na własną rękę czasem może przynieść negatywne skutki, nawet kontuzje, a brak spektakularnych efektów przy nieumiejętnym doborze diety, podkopie naszą samoocenę. I cofniemy się do punktu wyjścia - mówi Aleksandra Chołody. Porównywanie leży w naszej naturze Dlaczego, skoro nie lubimy być oceniani, tak łatwo przychodzi nam wszystkim, bez względu na zasięgi w sieci, ocenianie ciał obcych ludzi, zawstydzanie innych z powodu wyglądu? I w końcu - kto, z kim i po co się porównuje? - Porównywanie się z innymi leży w naszej naturze. Możemy albo porównywać się w górę (z osobami, które wydają nam się w jakiejś dziedzinie lepsze od nas), albo w dół (jeśli to my czujemy się od kogoś lepsi). Ten drugi sposób może być zgubny: kiedy oceniamy, że ktoś jest otyły, patrzymy na siebie i myślimy: ze mną nie jest jeszcze tak źle. I nabieramy przekonania, że nic ze swoim zdrowiem robić nie musimy. Chronimy w ten sposób swoje ego, zachowujemy dobre samopoczucie, uspokajamy się, ale nie budujemy żadnej motywacji do pracy nad sobą - mówi Magdalena Smoczyńska. - Kiedy porównujemy się z wysportowaną celebrytką, możemy poczuć siłę do działania, ale równie dobrze frustrację czy rozgoryczenie, bo: mnie się na pewno nie uda być tak perfekcyjną, nie dam rady. Efektem może być zaniżona samoocena. Dlatego lepsze niż porównywanie się z innymi będzie czerpanie inspiracji, np. z profesjonalnego trenera. I to nie z jego wyrzeźbionej sylwetki (nie ma ideałów, a zdjęcie, to zdjęcie, nie człowiek!), a z jego stylu życia, podejścia do diety i aktywności fizycznej. Ślepe zapatrzenie na popularnych w mediach społecznościowych celebrytów może sprawić, że przestaniemy myśleć o realizacji własnych celów, o swoich potrzebach, zaczniemy żyć ich życiem.
Dołączył: 2013-05-05 Miasto: Poznań Liczba postów: 1384 19 września 2018, 16:28 Ogladacie na TLC program Historie wielkiej wagi ?? Doszlam do wniosku, ze te wszystkie osoby maja cos z garem i nadwaga to choroba psychiczna. Dołączył: 2007-11-08 Miasto: B Liczba postów: 11276 19 września 2018, 16:43 Ogladacie na TLC program Historie wielkiej wagi ?? Doszlam do wniosku, ze te wszystkie osoby maja cos z garem i nadwaga to choroba psychiczna. Ameryki nie odkrylas. Uzaleznienie od jedzenia jest takie samo jak od alkoholu czy narkotykow. Ludzie sobie jedzeniem sprawiaja przyjemnosc, pocieszaja sie, bo maja jakies problemy. Samotnosc, depresja etc. sadcat 19 września 2018, 17:02 Oglądalam w zimie, teraz chyba od początku leci. Myślę, ze oni nie znaja innego jedzenia... moze matka im nie gotowała? Bo tam albo mcdonalds albo gotowe dania z supermarketu? No i ogromne ilości napoi gazowanych, slodzonych... Poza tym, jak juz zaczynaja gotować go tez tak... sztucznie mi sie to wydaje. Mieso pakowane, warzywa myte, pakowane, wszystko takie "sterylne". Edytowany przez 19 września 2018, 17:04 Fattyola Dołączył: 2018-09-16 Miasto: Wrocław Liczba postów: 16 19 września 2018, 17:03 FabriFibra napisał(a):K1985 napisał(a):Ogladacie na TLC program Historie wielkiej wagi ?? Doszlam do wniosku, ze te wszystkie osoby maja cos z garem i nadwaga to choroba psychiczna. Ameryki nie odkrylas. Uzaleznienie od jedzenia jest takie samo jak od alkoholu czy narkotykow. Ludzie sobie jedzeniem sprawiaja przyjemnosc, pocieszaja sie, bo maja jakies problemy. Samotnosc, depresja Każda z tych osób ma pewną historię, która na to wpłynęła... Dziwne, że tak wiele osób nie rozumie powagi uzależnienia od jedzenia. Jak jest się anorektyczką, to jest się chorym, biednym, z zaburzeniami- i racja,bo to koszmarna choroba, mam przykład w rodzinie i jest to bardzo ciężkie do wytłumaczenia i zrozumienia. Jak ktoś jest chorobliwie otyły, to jest po protu grubasem- ma przestać się opychać i już-mało osób uważa to za problem, częściej za lenistwo i zaniedbanie... sadcat 19 września 2018, 17:09 Fattyola napisał(a):FabriFibra napisał(a):K1985 napisał(a):Ogladacie na TLC program Historie wielkiej wagi ?? Doszlam do wniosku, ze te wszystkie osoby maja cos z garem i nadwaga to choroba psychiczna. Ameryki nie odkrylas. Uzaleznienie od jedzenia jest takie samo jak od alkoholu czy narkotykow. Ludzie sobie jedzeniem sprawiaja przyjemnosc, pocieszaja sie, bo maja jakies problemy. Samotnosc, depresja Każda z tych osób ma pewną historię, która na to wpłynęła... Dziwne, że tak wiele osób nie rozumie powagi uzależnienia od jedzenia. Jak jest się anorektyczką, to jest się chorym, biednym, z zaburzeniami- i racja,bo to koszmarna choroba, mam przykład w rodzinie i jest to bardzo ciężkie do wytłumaczenia i zrozumienia. Jak ktoś jest chorobliwie otyły, to jest po protu grubasem- ma przestać się opychać i już-mało osób uważa to za problem, częściej za lenistwo i zaniedbanie...Wpieprzac dziennie 30 000kcal normalne nie jest... rozumiem sie obrzrec na 5 000 ale 30 000? Oni sobie sprawy nie zdaja ile kcal ma 1 hamburger... a dla nich taki hamburgerek to jak dla mnie 1 ciasteczko. Mysla, ze jak jest cos male to ma malo kcal, tu brak podstawowej wiedzy. No ale jesli jedza tak latami, to napewno jest to uzaleznienie juz i nic "niormalnego" im nie posmakuje. Dołączył: 2018-04-08 Miasto: Liczba postów: 1720 19 września 2018, 17:20 Dlatego zawsze mi szkoda grubych osob. To jest strasznie przykre. Oni traca rodziny, prace staja sie kalekami zupelnie jak w uzaleznieniu od alko czy narkotykow. Dołączył: 2018-05-01 Miasto: Dąbrowa Górnicza Liczba postów: 1600 19 września 2018, 17:59 oglądałam to regularnie, teraz już nie, ale kiedy to oglądałam, to te grube osoby często, a może nawet w większości, twierdziły że były molestowane seksualnie w dzieciństwie, i moja inna obserwacja jest taka że z 70, może 75% tych olbrzymie otyłych ludzi to kobiety Jemiolowa7 19 września 2018, 18:21 Bardzo często były to osoby molestowane, często z rozbitych rodzin, więc myślę, że to objadanie jest spowodowane jakąś traumą. Mnie zawsze śmieszy, jak oni się tłumaczą, że np. się przeprowadzali, albo byli w trasie i nie mogli jeść zdrowo tylko zamawiali hamburgery. To nie mogli zamówić sałatki, albo jakiejś zupy? Albo, że jedzą niezdrowo, bo nie mają kasy. Chyba taniej ugotować jakąś zupę albo warzywa z kaszą w domu, niż zamawiać fast food. Dołączył: 2009-11-11 Miasto: Melbourne Liczba postów: 15311 19 września 2018, 18:41 Tak. A właściwie oglądałam, bo ciągle są te same odcinki. Polecam wszystkim szczególnie ten z Jamesem - najbardziej masakryczny. Edytowany przez roogirl 19 września 2018, 18:42 Dołączył: 2018-09-18 Miasto: Ll Liczba postów: 8 19 września 2018, 18:45 Jemiolowa7 napisał(a): Albo, że jedzą niezdrowo, bo nie mają kasy. Chyba taniej ugotować jakąś zupę albo warzywa z kaszą w domu, niż zamawiać fast food. Oczywiście masz dużo racji ale oglądałam taki dokument nt. otyłości w Ameryce i tam zostało przedstawiony problem "pustyni żywności" czy jak to tłumaczyć - chodzi o dosłowny brak dostępu do żywności świeżej, nieprzetworzonej itp. za to jest wszechobecne i bardzo tanie jedzenie przetworzone i właśnie fast food - dla nas obiad w maku to relatywnie droga sprawa - tam podobno taniocha i duże porcje. To oczywiście nie tłumaczy wszystkiego ale na pewno ma duży wpływ - zwłaszcza jak ktoś jest uzależniony od jedzenia - to jest to świetna wymówka. W pamięci pozostała mi pewna kobieta, która opisywała swoją wyprawę ( bo nie sposób inaczej tego nazwać) autobusem kawał drogi po zakupy dla rodziny, które zawierały świeże warzywa oglądałam - jest mi bardzo żal tych ludzi. Jednak dr Nowohazaaaajjjjj( nie wiem jak) się z nimi nie patyczkuje i mówi wprost, zwłaszcza rodzinom które przynoszą niezdrowe jedzenie swoim bliskim, którzy to sami nie są w stanie podnieść się z łóżka. Pokrzepiające są też historie, które pokazują, że nawet przy takiej nadwadze, przy odpowiedniej motywacji można dużo zdziałać. Znajdźcie sobie historię Amber i jej zdjęcia "po"
Ciągle czekamy na wiadomość, czy szczecińskiemu duetowi Jackpot uda się wejść do półfinału programu telewizyjnego „Must be the music". Tymczasem mamy dobrą wiadomość dla fanów wokalistki Kasi Buja i gitarzysty Macieja Kazuby - dzisiaj ukazała się ich płyta, zatytułowana „Historie wielkiej wagi". Na krążku znalazło się dwanaście utworów, są to covery fantastycznych, polskich piosenek. Ot, wymieńmy kilka z nich:„Prośba do twoich us" Kayah (ten utwór można było usłyszeć w wykonaniu Jackpot we wspomnianym talent show), „Zobacz czyje imieniny" Ewy Bem, „Brzydcy" Grażyny Łobaszewskiej, „Samba przed rozstaniem" Hanny Banaszak, „Dobranoc, już czas" z Kabaretu Starszych Panów. Jak mówią artyści, wokół tej płyty udało im się zebrać znakomitą ekipę: - Płyta jest bardzo szczecińska, bo nagrana z tutejszymi muzykami - podreśla Maciej Kazuba. - Wśród muzyków, którzy zagrali na płycie są: Krzysztof Baranowski, Tomasz Szczęsny, Janusz „Kanapa" Jędrzejewski, Marcin „Pesos" Stachowiak - dodaje Kasia Buja. - Całość zrealizował Bartłomiej Orłowski, swoich obrazów użyczył do książeczki płyty Maciej Włosiński, zdjęcia zrobił Jarosław Gaszyński, a całość graficznie opracował Mateusz Bułgajewski. Dzięki tym ludziom praca nad płytą przebiegała dość szybko. Duet już pracuje nad kolejną płytą. Jak planują, znajdą się na nich autorskie piosenki, a całość będzie nosiła tytuł: „Historie wagi lekkiej". W najbliższym czasie duet Jackpot będzie można usłyszeć i zobaczyć dzisiaj w Akademii Sztuki o godz. 19, w piątek - w Widuchowej podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Angielskiej i we wtorek - w „Browarze Polskim". ©℗ Monika GAPIŃSKA Na zdjęciu: Oto okładka debiutanckiej płyty szczecińskiego duetu Jackpot. Dzisiaj jest premiera tego krążka.
NUMER 28 (3) MAJ 2018 | "WIELKIE ŻARCIE" HISTORIE WIELKIEJ WAGI Powrót do sklepów kostiumów kąpielowych zmusza do sprawdzania ilości fałdek, długości rozstępów i powierzchni cellulitu, całego tego ciałka, które w formie beach body się nie mieści. Zimowe (bo postanowienia noworoczne), wiosenne (bo trzeba spalić wielkanocne mazurki), letnie (bo plaże), jesienne (bo słońca ubywa i trzeba zadbać o nie-czekoladowe endorfiny) desanty na siłownię, w których próbujesz (nie) uczestniczyć, odwołują się do twojego poczucia przyzwoitości i sumienia. Podobnie jak produkty sugar-fat-gluten-free, czuwające na półkach sklepowych i oceniająco spozierające na sięgające po zakupy ręce. Wszystko to wpisuje się w opowieść XXL o przywileju XXS. To opowieść, w której cieszymy się z pojawienia się w mediach jednej modelki plus-size, serialu o grubej nastolatce z depresją czy kampanii body positivity. A potem znowu zerkamy na nasze uda, które nie wiedzieć czemu najlepiej czują się zawinięte w dresowe burrito. Być może uogólniam, ale tak samo dzieje się w dominującej narracji społeczno-medialnej. Fit-narracji, w której ciało poddaje się redukcji, a nadprogramowe kilogramy służą do wprowadzenia społecznej hierarchii. Narracji, którą mniej lub bardziej radośnie spróbuję spowić mięciutką warstwą tkanki tłuszczowej. ROZMIAR L: FAT STORY W internecie można znaleźć manifest fatstoryków, z butą, ale i poczuciem humoru wzywających do przepisania historii: „czy historia to tylko historia ludzi chudych?! Dlaczego historycy milczą o wadze wielkich bohaterów narodowych? Przypadek czy może celowe działanie propagatorów społeczeństwa macilientalnego?” Anorektyczna narracja historyczna nie tylko unika wspominania o (nad) wadze, ale też z cielesności czyni narzędzie upokorzenia lub heroizacji, w pierwszym przypadku podkreślając patologiczną kifozę i trzy podbródki czarnych charakterów, w drugim zaś smukłą kibić lub fizyczną krzepę (autorzy tekstu wspominają o zabiegach w stylu pimp my king: zakłamywaniu wizerunków Bolesława Chrobrego czy Jana III Sobieskiego, polegających na heroicznym odmładzaniu i podkreślaniu muskulatury). Badania fatstoryczne mogą zatem się skupiać albo na sposobach reprezentacji „grubości”, albo na narracjach konstruowanych wokół tych przedstawień: z czego wynikały, z jakimi ocenami się wiązały, jak plasowały nadwagę w kontekście społecznym. Współczesne publikacje związane z fat studies (studiami nad otyłością) podkreślają, że zmiana perspektywy – postrzeganie dodatkowych kilogramów nie jako symbolu zdrowia i dobrobytu, a znaku fizycznej i psychicznej degeneracji – ma wymiar polityczny. Judeo-chrześcijańska, zachodnia kultura łączy przymioty cielesne z duchowymi, uznając, że moralność zamknięta musi być w szlachetnej posturze. Stąd o wiele wyższy status kulturowy hieratycznych figur niż rubensowskich kształtów, suchotniczych typów pokroju Virginii Woolf niż opasłych konsumentek à la Joanna Liszowska, „romantycznie” bulimicznej urody Kate Moss niż bujnej kobiecości Ashley Graham. Nina Mackert próbuje „uhistorycznić” samą kategorię „bycia grubym” i unaocznić fakt, że jest ona pewnym konstruktem – nie ma bowiem obiektywnych wyznaczników, gdzie bycie grubym się zaczyna i dlaczego musi być czymś negatywnym. W tekście Writing the History of Fat Agency wskazuje na połowę XIX wieku jako czas, kiedy waga została włączona w (bio) polityczny reżim. Wtedy w liberalnych społeczeństwach zaczęto zarządzać ludźmi poprzez kształt ich ciała, łącząc go ze zdrowiem (uznając nadwagę nie tylko za możliwą przyczynę chorób, ale chorobę samą w sobie), a także – pośrednio – z postawą obywatelską, ponieważ dbanie o siebie (zarządzanie sobą) miało stanowić o indywidualnej kondycji, a przez to wpływać na harmonijne funkcjonowanie ogółu. Na przełomie XIX i XX wieku nadwaga miała świadczyć o braku silnej woli i nieumiejętności samostanowienia; była odstępstwem od (fizycznej) normy, które hamowało społeczeństwo w jego cywilizacyjnym rozwoju, a przez to było nie tylko chorobą jednostki, ale i społeczeństwa. ROZMIAR M: FAT STORIES Ludzie otyli są stygmatyzowani jako „prymitywne ciała”, co często uzasadnia się kwestiami inteligencji i pochodzenia. Osobom z niższych klas społecznych ma brakować nie tylko środków na pełnowartościowe jedzenie, ale także świadomości, wiedzy i dyscypliny. Otyłość rzekomo sygnalizuje niesamodzielność, a do pewnego stopnia nawet niepełnosprawność – jest to główna myśl stojąca za walką z tzw. epidemią otyłości, w której narzędziami są wskaźnik BMI i liczniki kalorii. Jednak to właśnie społeczeństwo kaleczy „grubokościstych”. Nie jest to tylko kwestia agresji i wykluczającego, przemocowego języka, ale chociażby tworzenia nieprzyjaznego środowiska dla osób z nadwagą, co widać w publicznych środkach komunikacji (szerokość siedzeń) czy sklepach odzieżowych (ograniczona skala rozmiarów). Dyskryminacja ze względu na rozmiar, czyli tzw. sizeism, szczególnie dotkliwie godzi w kobiety (choć np. w mediach społecznościowych rozwija się aktualnie męski ruch #bopowarriors). To one są nadal mocniej uwikłane w nieproporcjonalnie wyśrubowane kanony piękna, uzależnione w pełnionych rolach społecznych od własnej atrakcyjności i kulturowo przymuszane do troski o własne ciało. Współcześnie, jak pisze Mackert, przeżyć mogą tylko ci najbardziej fit (survival of the fittest) – ciało musi być sprawne, zdrowe i efektywne. W przypadku kobiet „efektywność” łączy się z efektownością. Kształt ciała formuje nasze doświadczenia. Jeśli jest to ciało z nadwagą, przez te dodatkowe kilogramy świat patrzy na nas, a my patrzymy na świat – podlegamy społecznej ocenie, co wpływa z kolei na naszą perspektywę. Ten proces opisują tzw. fat stories, rozbijające stereotypy narosłe wokół otyłości, a także ogólnie fit-narrację przez to, że wprowadzają do niej doświadczenia indywidualne, mocno subiektywne, a jednak połączone przez przeżycie (samo) wykluczania. Są to opowieści alternatywne, negocjujące uprzedzenia narosłe wokół tematu nadwagi, ukazujące formy nadzoru nad „dużymi ciałami” i mechanizmy ich odrzucania. Dobrze takie strategie opisała Dorota Masłowska, umieszczając w Między nami dobrze jest fikcyjny horoskop z kolorowej prasy kobiecej: „Zodiakalna Gruba Świnia może się spodziewać w zeszłym kwietniu samych miłych niespodzianek. (…) Nareszcie zaakceptuj siebie i całkowicie się zmień. W tym celu wychodź dużo z domu i spaceruj bo jak przystało na zodiakalną Grubą Świnię jesteś grubą świnią, ale nie wychodź i nie spaceruj, zwłaszcza innym ludziom po ich polu widzenia: mają prawo do tego, by rzygać z lepszych powodów”. Można wyróżnić kilka kategorii fat stories. Po pierwsze, są to historie bycia dyskryminowanym, opowieści o odrzuceniu w miejscu pracy, bullyingu w szkole czy obelżywych komentarzach. Po drugie, osoby z nadwagą (czasami pokonaną) próbują obalić stereotypy wokół przyczyn tycia, tłumacząc je przykładowo depresją, próbą uniknięcia przemocy seksualnej lub chęcią zadowolenia partnera, który ma fat-fetish (te ostatnie – uploadowane na stronie Fantasy Feeder – często radykalnie odwracają dominującą narrację, rozkoszując się opisami niepohamowanego jedzenia i przyjemności przybierania na wadze). Po trzecie, internauci dzielą się opowieściami o swoich kompleksach oraz ich przełamywaniu i przekuwaniu w atut, jak robią to tzw. modelki alternatywne czy „niewysportowane” sportsmenki (np. Mirna Valerio, która opisuje kolejne supermaratony na blogu Fat Girl Running). Nic dziwnego, że fat stories (do których włączyć wypada również wizualne narracje na Instagramie) łączą się z ruchem body positivity. Urozmaica on spektrum kształtów, kreuje pozytywne, krzepiące i buntownicze przesłanie, walczy z uprzedzeniami, a przede wszystkim zachęca do samoakceptacji – jedynego możliwego punktu wyjścia do walki z fat phobią. ROZMIAR S: MY FAT STORY Zamiast zakończenia streszczę historię swojego wewnętrznego grubasa. Piszę „wenętrznego”, ponieważ obiektywnie nigdy nie miałam nadwagi, jednak przez ponad pół życia i tak myślałam, że mój znak zodiadku to „gruba świnia”. Byłam raczej okrągłym dzieckiem, zastępującym sport pochłanianiem książek oraz obiadów z miłością podawanych w domu. Mogłam mieć z 5 lat, kiedy pierwszy raz grubas został nakarmiony – rodzice wyszydzili mój pomysł na zostanie baletnicą (kolejny, z astronautą, nie wiedzieć czemu, wydał im się mniej absurdalny). Od tej pory i dziesiątki podobnych sytuacji później wyszkoliłam w sobie kilka złych nawyków, dzięki którym wewnętrzny grubas rósł w siłę. Chowanie się przed aparatem fotograficznym, chowanie się z jedzeniem i chowanie się w sobie. Dopiero w późnym wieku nastoletnim zaczęłam faktycznie i w nie do końca kontrolowany sposób przybierać na wadze, dopasowując się do sposobu, w jaki zdawało mi się, że patrzy na mnie otoczenie – jak na jałówkę, którą rzeźnicze oko rozczłonkowuje na partie mięsa. Wstydziłam się kupować jedzenie w sklepie, czując się ocenianą, jeśli przy kasie wyciągałam z koszyka czekoladę, komplementy odbierałam jako słowa pociechy, zaczęłam nosić coraz luźniejsze ubrania, a na któryś z kolejnych przytyków w domu zdarzyło mi się odpowiedzieć histeryczną głodówką. Pewnie okres dojrzewania z jego hormonalną burzą i weltschmerzami nie pomagał w radzeniu sobie ze sobą – mimo że oscylowałam między rozmiarem M i L, zaczęłam pielęgnować wewnętrznego grubasa. Rosłam we własnych oczach i ubierałam na siebie – niczym Jame Gumb – skafander z dodatkowego, obcego ciała. Po większym załamaniu i kilku nadprogramowych rozczarowaniach udało mi się odchudzić temat wagi, spojrzałam na niego z odpowiedniej perspektywy. Chociaż z zakompleksionego cynika nie rzuciłam się w objęcia miłości własnej, zaczęłam leczyć się z „grubych” nawyków i wypracowałam zdrową pozycję dystansu do siebie i otoczenia. Nie wiem, dlaczego jako dziecko tak przejmowałam się krytycznymi uwagami i w końcu zaczęłam dopasowywać się do cudzych wyobrażeń czy standardów, ale i nie pamiętam, żebym kiedykolwiek słyszała w tamtym czasie o tym, że można siebie po prostu akceptować. Walka z wewnętrznymi zahamowaniami i zakrzywionym obrazem własnego ciała to nadal work in progress – i pewnie będzie nią zawsze. Nieustannie będzie mi towarzyszyć wewnętrzny grubas. Raz na jakiś czas obudzi się gruba Marta, by w tramwaju wysyczeć, że zajmuję za dużo miejsca. Dlatego opowieści są potrzebne. Nie tylko w celach terapeutycznych, emancypacyjnych czy równościowych, ale też prewencyjnych. Jak grube dziewczyny potrzebują opowieści, tak społeczeństwo potrzebuje fat stories, żeby przemyśleć, jakie skutki może mieć jedna opinia. Im bardziej nieprzyjemne opowieści, tym lepiej. Zatem – in your face. MARTA STAŃCZYKStudentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, filmoznawca wannabe. Trochę ogląda, trochę czyta i trochę słucha, ponieważ marzy o zostaniu kulturalnym krakusem. KATARZYNA HARCIAREKabsolwentka ASP w Katowicach. Na codzień mieszka w Porto, Portugalii, rozkleja street art na historycznych portowych kamieniczkach, tworzy ilustracje i zbiera sprzęty do swojej mikropracowni graficznej. blog comments powered by
historie wielkiej wagi przed i po